Tamtej nocy wyrzuciłam córkę i zięcia z domu – granica, której nie pozwoliłam przekroczyć
– Mamo, nie możesz być poważna! – krzyknęła Ola, stojąc w progu mojego mieszkania z walizką w ręku. Jej głos drżał od złości, a oczy błyszczały łzami. Obok niej stał jej mąż, Michał, zaciśnięte pięści i wzrok wbity w podłogę. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Nie wiem, skąd wzięłam wtedy tyle siły. Może to było zmęczenie po kolejnej nieprzespanej nocy, a może po prostu poczułam, że już dłużej nie dam rady. Tydzień temu podjęłam decyzję, która zmieniła wszystko. Wyrzuciłam własną córkę i jej męża z mieszkania, które przez lata było dla nich azylem. Dziś nie żałuję. Ale zanim do tego doszło, muszę wrócić do początku tej historii.
Siedem miesięcy temu Ola i Michał przyszli do mnie z prośbą o pomoc. Stracili mieszkanie – kredyt ich przerósł, a bank nie miał litości. Byłam wtedy pewna, że rodzina jest od tego, by się wspierać. Przyjęłam ich pod swój dach, oddałam im największy pokój i nawet pozwoliłam korzystać z mojej łazienki. Myślałam: „To tylko na chwilę, pomogę im stanąć na nogi”.
Na początku było dobrze. Ola gotowała obiady, Michał pomagał mi w ogrodzie. Ale z czasem zaczęło się coś zmieniać. Ola coraz częściej komentowała moje zwyczaje: „Mamo, może już czas wymienić te stare zasłony?”, „A może by tak kupić nową lodówkę? Ta ledwo zipie”. Michał siedział cicho, jakby nie chciał się mieszać.
Zaczęli zapraszać znajomych bez pytania. Pewnej soboty wróciłam z pracy i zastałam w salonie pięć obcych osób. Śmiali się głośno, pili piwo i zostawili po sobie bałagan. Przemilczałam to wtedy, bo nie chciałam robić sceny przy gościach.
Ale najgorsze przyszło później. Ola zaczęła traktować mnie jak intruza we własnym domu. Przestawiała rzeczy w kuchni, wyrzucała moje ulubione kubki („Bo są brzydkie i popękane!”), a nawet zmieniła hasło do Wi-Fi bez pytania. Gdy zwróciłam jej uwagę, usłyszałam: „Mamo, trzeba iść z duchem czasu”.
Michał? On tylko wzruszał ramionami. „Daj spokój, Ola chce dobrze”. Ale ja czułam się coraz bardziej obco w swoim własnym domu.
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Słyszałam śmiechy dochodzące z kuchni – kolejna impreza. Wstałam i zobaczyłam Olę z koleżankami, które wyjadały moje zapasy ze spiżarni. „Mamo, przecież to tylko ogórki!” – rzuciła jedna z nich.
Wtedy poczułam, że coś we mnie pękło. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy nie mogłam się skupić, w domu czułam się jak gość.
Aż przyszedł ten wieczór. Wróciłam zmęczona po dwunastogodzinnej zmianie w szpitalu (jestem pielęgniarką). W przedpokoju stały walizki – nie moje. Z salonu dochodziły głosy: „No to kiedy się wyprowadzi?” – pytała Ola Michała.
Weszłam do środka. Ola spojrzała na mnie bez cienia skruchy:
– Mamo, rozmawialiśmy z Michałem… Może lepiej będzie, jak znajdziesz sobie coś mniejszego? My tu zostaniemy, a ty będziesz miała spokój.
Zamarłam. To był mój dom! Mój świat! Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– To wy się wyprowadzacie – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Michał zerwał się z kanapy:
– Pani Zosiu! Przecież to bez sensu! Gdzie my pójdziemy?
– Nie wiem – odpowiedziałam drżącym głosem – ale tu już nie możecie zostać.
Ola zaczęła krzyczeć:
– To jest chore! Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam!
Poczułam łzy pod powiekami, ale nie pozwoliłam im spłynąć.
– Oddajcie klucze – powiedziałam tylko.
Michał patrzył na mnie długo. W końcu rzucił klucze na stół i wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez całą noc siedziałam w kuchni i płakałam. Z jednej strony czułam ulgę – odzyskałam swój dom. Z drugiej strony miałam poczucie winy: czy jestem złą matką?
Od tygodnia nie mam kontaktu z Olą. Cisza boli bardziej niż krzyk. Michał napisał mi SMS-a: „Niech pani wie, że Ola nigdy pani tego nie wybaczy”.
Ale czy naprawdę powinnam żałować? Czy matka ma obowiązek poświęcać siebie bez końca? Czy miłość do dziecka oznacza zgodę na wszystko?
Czasem patrzę na puste mieszkanie i pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy można kochać i jednocześnie powiedzieć „dość”? Co wy byście zrobili na moim miejscu?