Tajemnica za słoną kawą: Historia, której nie chciałam poznać
– Znowu ta sól? – syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc jak Marek wsypuje szczyptę białych kryształków do świeżo zaparzonej kawy. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a za oknem szarzał listopadowy świt. Nasza córka, Zosia, przewracała oczami, jakby chciała powiedzieć: „Mama, daj spokój”. Ale nie mogłam – ta sól była jak drzazga pod paznokciem.
– Tak już mam, Aniu – odpowiedział spokojnie Marek, nie patrząc mi w oczy. – Lubię tak.
– To dziwne – mruknęłam. – Kto normalny pije słoną kawę?
Zosia westchnęła i wyszła z kuchni. Zostaliśmy sami. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywało tylko stukanie łyżeczki o porcelanową filiżankę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie nasza ostatnia wspólna kawa.
Marek zmarł nagle dwa dni później. Zawał. Miał czterdzieści osiem lat. Wszystko potoczyło się jak w złym filmie: pogotowie, szpital, bezradność lekarzy, potem cisza w domu, która bolała bardziej niż krzyk. Zosia zamknęła się w swoim pokoju. Ja chodziłam po mieszkaniu jak cień, zbierając kubki, ubrania, ślady jego obecności.
Najgorsze były poranki. Brakowało mi nawet tej głupiej soli w kawie. Pewnego dnia, sprzątając szafkę nad ekspresem, znalazłam stary zeszyt Marka. Był schowany za puszką z kakao, której nikt nie ruszał od lat. Otworzyłam go z ciekawością – a potem zamarłam.
Pierwsza strona: „Dla Ani i Zosi. Jeśli kiedyś będziecie chciały wiedzieć”.
Zaczęłam czytać. Każde słowo wbijało się we mnie jak igła.
„Miałem osiem lat, kiedy mama zostawiła mnie z ojcem. On nigdy nie umiał okazywać uczuć. Rano robił mi kawę – taką słabą, zbożową – i zawsze wsypywał do niej sól zamiast cukru. Mylił się? Nie wiem. Może chciał mi pokazać, że życie nie jest słodkie. Piłem tę kawę i udawałem, że mi smakuje. Potem już zawsze piłem kawę z solą.”
Zamknęłam zeszyt i rozpłakałam się jak dziecko. Przez tyle lat nie zapytałam go, dlaczego to robi. Zawsze tylko narzekałam, wyśmiewałam ten nawyk przy znajomych. A on… on niósł w sobie ciężar dzieciństwa, którego nigdy mi nie opowiedział.
Wieczorem usiadłam z Zosią na kanapie.
– Znalazłam coś… – zaczęłam niepewnie.
– Co takiego? – spojrzała na mnie podejrzliwie.
Podałam jej zeszyt. Czytała długo w milczeniu. Potem spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Myślisz, że był szczęśliwy?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Zaczęłyśmy rozmawiać o Marku inaczej niż dotąd – nie jak o mężu i ojcu, ale jak o człowieku z własną historią i ranami. Przypomniałyśmy sobie drobiazgi: jak zawsze zostawiał nam karteczki na lodówce („Miłego dnia!”), jak potrafił godzinami naprawiać rower Zosi, choć sam nigdy nie miał własnego jako dziecko.
Kilka dni później odwiedziła nas teściowa. Siedziałyśmy przy stole, a ona nagle powiedziała:
– Marek był bardzo zamknięty w sobie jako chłopiec… Po śmierci mojego męża jeszcze bardziej się wycofał.
Spojrzałam na nią inaczej niż zwykle – z empatią zamiast żalu.
– Czy on… czy on pił wtedy kawę z solą?
Teściowa skinęła głową.
– Tak. Twierdził, że tak smakuje mu najbardziej.
Przez kolejne tygodnie próbowałam zrozumieć Marka na nowo. Przeglądałam zdjęcia, czytałam jego notatki, rozmawiałam z ludźmi, których znał. Okazało się, że wielu rzeczy o nim nie wiedziałam: że pomagał sąsiadce nosić zakupy; że czasem płakał po cichu wieczorami; że bał się samotności bardziej niż czegokolwiek innego.
Zosia zaczęła pić kawę z solą. Najpierw dla żartu – potem już z przyzwyczajenia.
– To trochę jakby być bliżej taty – powiedziała pewnego ranka.
Patrzyłam na nią i czułam dumę pomieszaną ze smutkiem. Może nigdy nie poznamy wszystkich tajemnic naszych bliskich? Może każdy z nas nosi w sobie coś słonego – coś trudnego do przełknięcia?
Dziś sama wsypuję szczyptę soli do kawy. Smakuje dziwnie – ale przypomina mi o Marku i o tym, jak łatwo można przeoczyć czyjś ból.
Czy naprawdę znamy tych, których kochamy? Ile jeszcze tajemnic kryje się w codziennych gestach naszych bliskich? Czasem wystarczy zapytać…