Synowie chcieli nas wyrzucić z własnego domu – historia, która złamała mi serce
– Tato, musimy porozmawiać – głos Pawła był zimny, obcy. Stał w progu salonu, obok niego stał Michał, jego młodszy brat. Oboje patrzyli na mnie z czymś, co przypominało niechęć. Moja żona, Maria, ścisnęła moją dłoń pod stołem. Wiedziałem, że coś się święci, ale nie byłem gotów na to, co miało paść.
– O co chodzi? – zapytałem, starając się zachować spokój.
Paweł spojrzał na Michała, jakby szukał wsparcia. – Chcemy, żebyście się wyprowadzili z domu. Potrzebujemy go. Chcemy założyć tu firmę i mieszkać razem z rodzinami. Wy możecie zamieszkać w mieszkaniu po babci.
Przez chwilę nie mogłem złapać tchu. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Maria zaczęła płakać cicho, a ja poczułem, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.
– To jest nasz dom – wyszeptałem. – Budowaliśmy go przez całe życie. Wszystko, co mamy, włożyliśmy właśnie tutaj.
Michał wzruszył ramionami. – Ale to już nie jest wasze miejsce. Jesteście starzy, potrzebujecie mniej przestrzeni. My mamy dzieci, plany…
W tej chwili przypomniałem sobie wszystkie noce spędzone na budowie, kiedy z Marią malowaliśmy ściany do późna, żeby dzieci miały swoje pokoje. Przypomniałem sobie, jak Paweł miał ospę i spałem przy jego łóżku przez tydzień, jak Michał płakał po rozstaniu z pierwszą dziewczyną i tuliłem go do snu. Czy to wszystko nie znaczy już nic?
– Synowie… – Maria próbowała coś powiedzieć, ale Paweł jej przerwał:
– Mamo, nie dramatyzuj. To tylko dom.
Tylko dom? Dla nich może tak. Dla mnie to całe życie.
Kiedy zostaliśmy sami, Maria długo milczała. W końcu powiedziała:
– Gdzie popełniliśmy błąd? Przecież zawsze byliśmy dla nich…
Nie umiałem odpowiedzieć. Może za bardzo ich rozpieszczaliśmy? Może za bardzo chcieliśmy im wszystko ułatwić?
Następne dni były koszmarem. Paweł przyniósł dokumenty do podpisania – miałem przekazać dom na nich. Odmówiłem. Wtedy zaczęły się groźby: że nie będą się nami opiekować na starość, że zostaniemy sami.
Maria zamknęła się w sobie. Przestała jeść, całymi dniami siedziała w ogrodzie i patrzyła na kwiaty, które sadziła przez lata. Ja próbowałem rozmawiać z synami, ale oni byli nieugięci.
Pewnego wieczoru usłyszałem ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– Starych trzeba postawić pod ścianą – mówił Paweł. – Oni nigdy nie oddadzą tego domu dobrowolnie.
– A jak się uprą? – zapytał Michał.
– To ich problem. My musimy myśleć o sobie.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę wychowałem egoistów? Czy to ja zawiniłem?
Zacząłem rozmawiać z sąsiadami. Okazało się, że podobne historie zdarzają się coraz częściej – dzieci chcą przejmować majątek rodziców za życia, nie licząc się z ich uczuciami. Jeden z sąsiadów powiedział mi:
– Ludzie teraz myślą tylko o sobie. Rodzina już nic nie znaczy.
Nie chciałem w to wierzyć.
W końcu zdecydowałem się pójść do prawnika. Ten spojrzał na mnie ze współczuciem:
– Ma pan pełne prawo tu mieszkać do końca życia. Proszę niczego nie podpisywać bez konsultacji.
Wróciłem do domu z nową siłą. Powiedziałem Marii:
– Nie damy się wyrzucić. To nasz dom.
Kiedy synowie przyszli kolejny raz z żądaniami, powiedziałem stanowczo:
– Nie oddamy wam domu. Możecie być na nas źli, możecie nas nienawidzić, ale to jest nasze miejsce i tu zostaniemy.
Paweł spojrzał na mnie z pogardą:
– Zobaczysz jeszcze, że tego pożałujesz.
Od tamtej pory nasze relacje są chłodne jak lód. Michał przestał dzwonić na święta. Paweł wpada tylko po to, by odebrać pocztę albo sprawdzić skrzynkę narzędziową w garażu.
Maria powoli wraca do siebie, ale wiem, że jej serce jest złamane. Czasem patrzy na zdjęcia chłopców z dzieciństwa i płacze po cichu.
Często zastanawiam się nocami: gdzie popełniłem błąd? Czy można jeszcze odbudować rodzinę po takiej zdradzie? Czy dom bez miłości dzieci to jeszcze dom?
Może ktoś z was zna odpowiedź…