Syn wstydzi się rodziców tak bardzo, że nie zaprasza ich na własny ślub. Czy można wybaczyć coś takiego?

— Mamo, proszę cię, nie rób sceny — głos Michała drżał, choć starał się brzmieć stanowczo. Stał w progu naszej kuchni, tej samej, w której przez dwadzieścia pięć lat codziennie gotowałam mu zupę pomidorową i szykowałam kanapki do szkoły. Teraz patrzył na mnie z chłodnym dystansem, jakbyśmy byli sobie obcy.

— Sceny? Michał, ja tylko pytam, dlaczego nie dostaliśmy zaproszenia na twój ślub — odpowiedziałam cicho, czując jak łzy palą mnie pod powiekami. Mąż, Andrzej, siedział przy stole z opuszczoną głową. Jego spracowane dłonie zaciskały się na kubku herbaty.

— To nie jest miejsce dla was — powiedział Michał i odwrócił wzrok. — To będzie eleganckie przyjęcie w Warszawie. Będzie dużo ludzi z pracy Kasi, jej rodzina… Nie chcę, żebyście czuli się nie na miejscu.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Andrzej spojrzał na syna z niedowierzaniem.

— Synu… — zaczął cicho. — My cię wychowaliśmy. Pracowaliśmy dniami i nocami, żebyś mógł studiować w tej Warszawie. Nigdy ci niczego nie brakowało.

Michał wzruszył ramionami.

— Wiem. Ale teraz moje życie wygląda inaczej. Nie rozumiecie tego świata. Nie chcę, żeby ktoś się z was śmiał.

Zrobiło się cicho. Słychać było tylko tykanie starego zegara nad drzwiami. W głowie dudniły mi słowa syna: „Nie chcę, żeby ktoś się z was śmiał”. Czy naprawdę aż tak bardzo się nas wstydził?

Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że Michał zadzwoni, powie, że to był żart albo pomyłka. Ale telefon milczał. Andrzej zamknął się w sobie jeszcze bardziej niż zwykle. Przestał nawet chodzić do warsztatu, a to był jego świat — miejsce, gdzie naprawiał traktory sąsiadom i rozmawiał o życiu.

W szkole dzieci pytały mnie o ślub syna. „Pani Aniu, a kiedy wesele?” — dopytywała Zosia z trzeciej klasy. Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam, że jeszcze nie wiem. W środku czułam jednak pustkę i upokorzenie.

Wieczorami siadałam na ganku i patrzyłam na pola ciągnące się aż po horyzont. Przypominałam sobie Michała jako małego chłopca: jak biegał boso po łące, jak tulił się do mnie po upadku z roweru. Zawsze był ambitny, zawsze chciał więcej niż wieś mogła mu dać. Byliśmy dumni, gdy dostał się na studia do Warszawy. Wysyłaliśmy mu paczki z domowym chlebem i słoikami ogórków. Dzwonił coraz rzadziej, ale tłumaczyliśmy sobie, że jest zajęty.

Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Teresa.

— Aniu, słyszałam… Michał bierze ślub w Warszawie? — zapytała ostrożnie.

Skinęłam głową.

— I co? Zaprosił was?

Zacisnęłam usta.

— Nie tym razem — odpowiedziałam krótko.

Pani Teresa pokiwała głową ze współczuciem.

— Dzieci teraz mają inne priorytety… Ale żeby tak rodziców nie zaprosić? To już przesada.

Po jej wyjściu długo płakałam. Czułam się upokorzona nie tylko przez syna, ale też przez całą wieś. Ludzie patrzyli na mnie z litością albo szeptali za plecami.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Michała.

— Synku… — zaczęłam drżącym głosem. — Czy naprawdę nie możemy być z tobą w tym ważnym dniu?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… Proszę cię, nie komplikuj mi życia — powiedział cicho. — Kasia też uważa, że to lepiej dla wszystkich.

— Kasia? — powtórzyłam zdziwiona. — To ona ci kazała?

— Nie kazała… Po prostu… Ona się trochę wstydzi tej naszej wiejskiej rodziny. Jej rodzice są lekarzami…

Zrozumiałam wtedy wszystko. Michał chciał być kimś innym niż jest naprawdę. Chciał odciąć się od korzeni, od nas — ludzi prostych, ale uczciwych.

Andrzej przez kilka dni nie odzywał się do mnie ani słowem. W końcu wybuchł:

— Może to nasza wina? Może za mało go wspieraliśmy? Może trzeba było go zostawić tutaj, nie wysyłać do tej Warszawy?

— Andrzej… On jest dorosły. Ma prawo wybierać swoje życie — próbowałam go uspokoić, choć sama nie wierzyłam w te słowa.

Nadszedł dzień ślubu Michała. Siedzieliśmy z Andrzejem przy pustym stole. Na podwórku szczekał pies, a zza okna dochodziły odgłosy żniw u sąsiadów. W telewizji leciały wiadomości o korkach w Warszawie — pewnie właśnie tam stał nasz syn w garniturze, u boku swojej wybranki.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra Basia.

— Anka… Ty musisz mu wybaczyć — powiedziała stanowczo. — On jeszcze wróci po rozum do głowy.

Ale czy naprawdę można wybaczyć coś takiego? Czy matka powinna zawsze kochać bezwarunkowo?

Minęły miesiące. Michał nie dzwonił. Andrzej zamknął się w sobie na dobre. Ja wróciłam do szkoły i próbowałam żyć dalej. Ale każdego dnia bolało mnie serce na myśl o tym, że własny syn uznał nas za kogoś gorszego.

Czasem pytam siebie: czy to ja zawiodłam jako matka? Czy można pogodzić dumę z miłością? A może to świat tak bardzo się zmienił, że dla takich jak my nie ma już miejsca?

Czy wy potrafilibyście wybaczyć swojemu dziecku taki wstyd i odrzucenie?