Spadek po babci: Jak jeden testament rozdarł naszą rodzinę
— Nie wierzę, że to zrobiłaś, mamo! — głos mojego męża, Piotra, odbijał się echem po pustym korytarzu mieszkania, które jeszcze wczoraj nazywaliśmy domem.
Stałam w progu z naszym sześcioletnim synem, Antkiem, trzymając go za rękę. W powietrzu wisiała cisza, gęsta od niewypowiedzianych pretensji i żalu. Teściowa, pani Halina, patrzyła na nas z chłodną determinacją.
— To moja decyzja. Michał potrzebuje wsparcia bardziej niż wy. Ty masz rodzinę, Piotrze. On jest sam — powiedziała, nie odrywając wzroku od podłogi.
W jednej chwili cały mój świat się zawalił. Przez lata znosiłam jej drobne złośliwości i faworyzowanie młodszego syna. Ale nigdy nie sądziłam, że posunie się do tego, by wyrzucić nas z mieszkania, które obiecywała przekazać Piotrowi. To miał być nasz azyl, miejsce, gdzie Antek będzie dorastał w poczuciu bezpieczeństwa.
— Mamo, my nie mamy dokąd pójść! — Piotr próbował jeszcze raz przemówić jej do rozsądku. — Michał zawsze sobie radził. Pracuje za granicą, zarabia więcej ode mnie!
— Ale on wraca do Polski. Chce zacząć od nowa. Ty już masz wszystko — odpowiedziała bez cienia emocji.
Czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Przez lata byłam dla niej jak powietrze — niewidzialna, niepotrzebna. Teraz okazało się, że nawet nasze dziecko nie znaczy dla niej nic.
Przez kolejne dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Piotr próbował rozmawiać z bratem, ale Michał tylko wzruszał ramionami.
— To nie moja wina. Mama zdecydowała — mówił z obojętnością.
Szukałam wsparcia u mojej mamy, ale ona mieszkała w małym mieszkaniu na drugim końcu miasta. Nie było tam miejsca dla trzech osób. Znalezienie nowego lokum graniczyło z cudem — ceny wynajmu w Warszawie były kosmiczne.
Wieczorami siedziałam przy oknie i patrzyłam na śpiącego Antka. Zastanawiałam się, jak mu to wszystko wytłumaczyć. Jak powiedzieć dziecku, że nie wróci już do swojego pokoju? Że jego ukochane zabawki zostaną spakowane do kartonów?
Piotr coraz częściej zamykał się w sobie. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi. Każdego dnia czułam się coraz bardziej winna — jakbym to ja była odpowiedzialna za tę sytuację.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra z matką przez telefon:
— Mamo, proszę cię… Antek jest twoim wnukiem! On nie rozumie, dlaczego musi się wyprowadzić…
— Przykro mi, Piotrze. Musisz być silny dla swojej rodziny — odpowiedziała chłodno.
Wtedy coś we mnie pękło. Postanowiłam działać. Zaczęłam szukać pomocy prawnej. Okazało się jednak, że testament babci był sporządzony zgodnie z prawem — mieszkanie należało teraz do Michała.
Z dnia na dzień musieliśmy się wyprowadzić. Spakowaliśmy nasze rzeczy do kilku walizek i zamieszkaliśmy tymczasowo u mojej koleżanki z pracy. Antek płakał pierwszej nocy — tęsknił za swoim łóżkiem i pluszowym misiem.
W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale wewnątrz czułam się upokorzona i zdradzona przez ludzi, którym ufałam najbardziej.
Po kilku tygodniach znaleźliśmy małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Było ciasno i ciemno, ale przynajmniej mieliśmy własny kąt. Piotr zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Przestał rozmawiać z matką i bratem.
W święta Bożego Narodzenia dostaliśmy kartkę od pani Haliny: „Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczycie”.
Nie odpowiedzieliśmy.
Minęły miesiące. Zaczęliśmy powoli układać sobie życie na nowo. Antek znalazł nowych kolegów w przedszkolu. Ja dostałam awans w pracy. Ale rana po tej zdradzie wciąż bolała.
Czasem zastanawiam się, czy można wybaczyć taką niesprawiedliwość. Czy rodzina naprawdę jest najważniejsza? A może czasem trzeba po prostu odejść i zacząć od nowa?
Czy wy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Czy dom to tylko cztery ściany, czy coś znacznie więcej?