Siedemdziesiąt lat i jedna noc: Czy warto było spełnić własne marzenie kosztem rodziny?
– Mamo, czy ty naprawdę musiałaś to wszystko robić? – głos Michała drżał od złości i rozczarowania. Stał w kuchni, opierając się o blat, a jego żona Agnieszka patrzyła na mnie z wyraźnym wyrzutem. Wokół nas piętrzyły się talerze po wczorajszej uroczystości – moich siedemdziesiątych urodzinach.
Przez całe życie marzyłam o takiej imprezie. Odkąd pamiętam, zawsze byłam tą, która oszczędzała – na czarną godzinę, na wnuki, na remont mieszkania. Ale w tym roku poczułam, że jeśli nie teraz, to już nigdy. Chciałam poczuć się ważna choć przez jeden wieczór. Chciałam, żeby cała rodzina była razem, żeby śmiech i muzyka wypełniły te puste ściany.
– Michał, to był mój dzień… – zaczęłam cicho, ale on przerwał mi gwałtownie:
– Twój dzień? A co z nami? Myślisz, że nie mamy problemów? Myślisz, że nie przydałyby nam się te pieniądze na wkład własny do mieszkania?
Agnieszka tylko westchnęła i spojrzała w okno. Wiedziałam, że od miesięcy szukają większego lokum. Wiedziałam też, że liczyli na moją pomoc. Ale czy to znaczyło, że nie mogę choć raz pomyśleć o sobie?
Wczoraj wieczorem wszystko wydawało się idealne. Przyjechali kuzyni z Krakowa, ciotka Zosia z Wrocławia, nawet sąsiadka Basia przyniosła domowy sernik. Były tańce, śpiewy i wspomnienia. Przez chwilę czułam się jak królowa własnego życia. Ale już dziś rano przyszła rzeczywistość – ciężka jak ołów.
– Mamo, nie rozumiesz… – Michał mówił już ciszej. – My naprawdę liczyliśmy na te pieniądze.
– A ja liczyłam na waszą obecność i radość – odpowiedziałam z goryczą.
Zapanowała cisza. Agnieszka zaczęła zbierać talerze do zmywarki. Michał patrzył gdzieś poza mnie, jakby szukał odpowiedzi na pytania, których nie chciał zadać.
Pamiętam, jak sama byłam młoda. Moja mama nigdy nie pozwalała sobie na luksusy. Wszystko dla dzieci – powtarzała. I ja też tak robiłam przez lata. Ale czy to sprawiło, że byłam szczęśliwsza? Czy moje dzieci były szczęśliwsze?
Wieczorem usiadłam sama przy stole. Przeglądałam zdjęcia z wczorajszej imprezy na telefonie. Na jednym śmieję się z wnuczką Hanią, na innym tańczę z kuzynem Jankiem. W tle słychać było jeszcze echo muzyki i rozmów. Ale teraz w domu panowała cisza.
Nagle zadzwoniła Basia.
– Irenko, cudowna była ta twoja impreza! Wszyscy mówili, że dawno się tak nie bawili. Nie przejmuj się tymi młodymi – oni jeszcze nie rozumieją, jak ważne są takie chwile.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Dziękuję, Basiu… Może masz rację.
Ale potem znów wróciły myśli: czy rzeczywiście miałam prawo wydać tyle pieniędzy na jeden wieczór? Czy egoizm matki może być usprawiedliwiony po tylu latach poświęceń?
Następnego dnia Michał przyszedł sam.
– Przepraszam, mamo – powiedział cicho. – Może byłem niesprawiedliwy. Po prostu… jesteśmy zmęczeni tym wszystkim.
Objęłam go mocno.
– Wiem, synku. Ale ja też jestem zmęczona. Chciałam tylko raz poczuć się szczęśliwa.
Usiedliśmy razem przy stole. Milczeliśmy długo.
– Może powinniśmy częściej być razem – powiedział w końcu Michał. – Nie tylko od święta.
Patrzyłam na niego i czułam ulgę pomieszaną ze smutkiem. Wiedziałam jednak, że coś między nami pękło – może nie na zawsze, ale na pewno na długo.
Dziś siedzę sama w salonie i patrzę na resztki balonów i konfetti pod stołem. Zastanawiam się: czy szczęście matki zawsze musi być okupione poczuciem winy? Czy naprawdę nie zasługujemy czasem na własne marzenia?
A wy? Czy kiedykolwiek postawiliście siebie ponad rodzinę? Czy warto było?