Samotność przy stoliku numer 7: Jak przypadkowa kolacja odmieniła moje życie

– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? – zapytałem, wskazując na krzesło naprzeciwko starszej pani. Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie spodziewała się, że ktoś w ogóle ją zauważy. W barze mlecznym „Pod Złotym Kotletem” zawsze panował gwar, ale przy jej stoliku numer 7 rozciągała się cisza, która aż bolała.

– Proszę, młody człowieku – odpowiedziała cicho, poprawiając szary sweter. Miała delikatne dłonie, które drżały lekko, gdy przesuwała talerz z niedojedzoną zupą pomidorową.

Usiadłem. Sam nie wiem dlaczego. Może dlatego, że od kilku tygodni czułem się tak samo samotny jak ona. Moja dziewczyna, Magda, wyprowadziła się do Wrocławia za pracą. Rodzice od lat byli bardziej zajęci sobą niż mną. Praca w urzędzie miasta dawała mi poczucie stabilizacji, ale nie szczęścia.

– Jest pani tu codziennie – zagadnąłem nieśmiało. – Zawsze sama.

Uśmiechnęła się smutno. – Tak już mam. Syn mieszka w Anglii, wnuczka nie dzwoni. A tu przynajmniej ktoś poda mi ciepłą zupę.

Zrobiło mi się głupio. Przypomniałem sobie, jak ostatnio zbyłem własną babcię przez telefon, tłumacząc się brakiem czasu.

– Ja jestem Eugeniusz – przedstawiłem się. – Ale wszyscy mówią na mnie Gienek.

– Nora – odpowiedziała. – Tak naprawdę Eleonora, ale nikt już tak nie mówi.

Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O tym, jak kiedyś w tym barze podawali najlepsze pierogi w mieście. O tym, jak jej mąż zmarł nagle na serce i od tamtej pory wszystko straciło sens. O tym, że czasem człowiekowi zostaje tylko wspomnienie zapachu świeżego chleba i dźwięku starego radia.

Nie zauważyłem nawet, kiedy minęły dwie godziny. Ludzie patrzyli na nas ukradkiem, kelnerka uśmiechała się porozumiewawczo. Wychodząc, Nora ścisnęła moją dłoń.

– Dziękuję ci, Gienku. Dawno nikt ze mną tak nie rozmawiał.

Wróciłem do domu z dziwnym uczuciem w sercu. Przez całą noc nie mogłem zasnąć. Myślałem o Norze i o sobie. O tym, jak łatwo jest kogoś przeoczyć. Jak łatwo jest pozwolić komuś odejść w samotność.

Następnego dnia wróciłem do baru. Nora już tam była. Tym razem przyniosłem jej kawałek sernika z pobliskiej cukierni.

– To dla pani – powiedziałem nieśmiało.

– Ojej… – wzruszyła się do łez. – Mój mąż zawsze kupował mi sernik na imieniny.

Od tamtej pory spotykaliśmy się codziennie. Ludzie zaczęli nas rozpoznawać. Ktoś wrzucił nasze zdjęcie do internetu z podpisem: „Młody człowiek dzieli obiad ze starszą panią – czyżby jeszcze istniała ludzka życzliwość?”

Nie spodziewałem się tego szumu. Dostałem wiadomości od obcych ludzi: „Dziękuję za przypomnienie, żeby zadzwonić do babci”, „Twoja historia mnie wzruszyła”.

Ale dla mnie to nie była żadna sensacja. To była codzienność. I coraz bardziej czułem, że Nora staje się dla mnie kimś ważnym.

Pewnego dnia przyszła zapłakana.

– Dostałam list z Anglii – powiedziała drżącym głosem. – Syn napisał, że nie przyjedzie na święta. Znowu.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Po prostu ją przytuliłem.

Wtedy zadzwoniła moja mama.

– Gienek, czemu tak rzadko wpadasz? Ojciec pytał o ciebie…

Zrozumiałem wtedy coś ważnego: wszyscy jesteśmy samotni na swój sposób. I każdy z nas potrzebuje drugiego człowieka.

Zacząłem częściej odwiedzać rodziców. Zadzwoniłem do babci i przeprosiłem za swoją obojętność. A z Norą spędziłem Wigilię – pierwszy raz od lat nie była sama.

Wiosną Nora zachorowała. Spędzałem z nią każdą wolną chwilę w szpitalu. Trzymałem ją za rękę i słuchałem jej opowieści o młodości w powojennej Warszawie.

Odeszła cicho pewnego majowego poranka. Zostawiła mi list:

„Gienku, dziękuję ci za wszystko. Dzięki tobie znów poczułam się potrzebna i kochana.”

Długo płakałem po jej śmierci. Ale wiem, że to spotkanie odmieniło mnie na zawsze.

Czasem zastanawiam się: ilu ludzi mijamy codziennie, nie widząc ich samotności? Ilu z nich czeka tylko na jedno dobre słowo? Czy naprawdę tak trudno jest zatrzymać się na chwilę i po prostu być dla kogoś?

A Ty? Kiedy ostatni raz naprawdę porozmawiałeś z kimś bliskim?