Rozwód z mężem jest możliwy, ale od dzieci nie da się uciec!
— Wejdź szybciej! Siostra przyjechała! — głos Nadziei rozbrzmiał w korytarzu, gdy tylko przekroczyłam próg jej mieszkania we Wrocławiu. Było coś w jej tonie, co sprawiło, że poczułam się jak nieproszony gość, choć przecież to ona nalegała na mój przyjazd. W kuchni pachniało świeżo parzoną kawą i drożdżówkami, a na krześle siedziała Larysa — moja starsza siostra, której nie widziałam od ponad dziesięciu lat. Jej twarz była zmęczona, ale w oczach tliło się coś znajomego, ciepłego. Kiedy mnie zobaczyła, zerwała się z miejsca i przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
— Wiera! — wykrzyknęła w końcu Larysa i rzuciła mi się na szyję. Poczułam jej drżące ręce na swoich plecach i przez sekundę miałam ochotę się rozpłakać. Ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie teraz.
— Larysa… — szepnęłam tylko, próbując ukryć łzy.
Nadzieja patrzyła na nas z boku, z wyraźnym napięciem. Wiedziała, że nasza relacja nigdy nie była łatwa. Po śmierci mamy każda z nas poszła w swoją stronę. Ja uciekłam do Warszawy za mężem, ona została tutaj, opiekując się ojcem aż do jego śmierci. Przez lata rozmawiałyśmy tylko od święta. Teraz wróciłam — rozwiedziona, z dwójką dzieci i walizką pełną żalu.
— Siadajcie, kawa stygnie — rzuciła Nadzieja, próbując rozładować atmosferę.
Usiadłyśmy przy stole. Dzieci biegały po korytarzu, śmiejąc się głośno. Mój syn, Michałek, miał dopiero sześć lat i nie rozumiał jeszcze, dlaczego tata już z nami nie mieszka. Córka, Zosia, była starsza — miała jedenaście lat i patrzyła na mnie z wyrzutem za każdym razem, gdy wspominałam o powrocie do Wrocławia.
— Jak się trzymasz? — zapytała Larysa cicho.
Westchnęłam ciężko. — Staram się… Ale czasem mam wrażenie, że wszystko się wali. Dzieci tęsknią za ojcem, a ja… ja nie wiem już, kim jestem.
Larysa uśmiechnęła się smutno. — Każda z nas kiedyś nie wiedziała.
Nadzieja spojrzała na mnie badawczo. — A twój były mąż? Pomaga wam?
Poczułam ukłucie złości. — Pomaga… finansowo. Ale dzieci widuje raz w miesiącu. Michałek płacze po nocach, Zosia zamknęła się w sobie. A ja… czuję się winna.
— Nie jesteś winna — powiedziała Larysa stanowczo. — To on odszedł.
— Ale to ja podjęłam decyzję o rozwodzie! — wybuchłam nagle. — Nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Że jego zdrady to tylko „chwilowe słabości”. Że przemoc słowna to „stres w pracy”.
W kuchni zapadła cisza. Dzieci przestały się śmiać za drzwiami. Przez chwilę słyszałam tylko własny oddech i tykanie zegara na ścianie.
— Wiesz… — zaczęła Larysa ostrożnie — czasem trzeba coś zakończyć, żeby móc zacząć od nowa.
Spojrzałam na nią z goryczą. — Łatwo ci mówić. Ty zawsze byłaś silna.
Larysa pokręciła głową. — Myślisz, że nie miałam swoich demonów? Po śmierci mamy chciałam uciec tak samo jak ty. Ale zostałam… bo ktoś musiał się opiekować ojcem. I wiesz co? Czasem żałuję tej decyzji.
Nadzieja chrząknęła nerwowo i zaczęła zbierać filiżanki ze stołu.
— Może powinniśmy wyjść na spacer? Dzieci potrzebują świeżego powietrza — zaproponowała.
Zgodziłam się bez słowa. Potrzebowałam chwili samotności, żeby poukładać myśli. Wyszliśmy do parku niedaleko domu Nadziei. Michałek biegał za gołębiami, Zosia szła obok mnie w milczeniu.
— Mamo… — odezwała się nagle Zosia. — Czy my tu zostaniemy na zawsze?
Zatrzymałam się i spojrzałam jej w oczy. Były pełne lęku i nadziei jednocześnie.
— Nie wiem, kochanie… Na razie tak będzie lepiej dla nas wszystkich.
Zosia spuściła głowę i kopnęła kamyk.
— Tęsknię za tatą — wyszeptała.
Poczułam ból w sercu. Chciałam ją przytulić, ale wiedziałam, że nie lubi okazywać uczuć publicznie.
— Ja też tęsknię… Ale czasem dorośli muszą podjąć trudne decyzje.
Wieczorem dzieci zasnęły szybko ze zmęczenia. Siedziałam w kuchni z Larysą i Nadzieją. Cisza między nami była ciężka jak ołów.
— Co teraz zamierzasz? — zapytała Nadzieja.
Wzruszyłam ramionami. — Muszę znaleźć pracę. Wynająć mieszkanie. Zacząć od nowa…
Larysa położyła mi rękę na dłoni. — Nie jesteś sama, Wiera. Możesz zostać u mnie tyle, ile trzeba.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością i poczułam łzy napływające do oczu.
— Dziękuję… Nie wiem, co bym bez was zrobiła.
Nadzieja uśmiechnęła się ciepło. — Rodzina jest po to, żeby pomagać sobie w trudnych chwilach.
Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać swoje życie na nowo. Szukałam pracy, chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, rozmawiałam z dziećmi o ich uczuciach i lękach. Było ciężko — czasem miałam ochotę uciec gdzieś daleko i zostawić wszystko za sobą. Ale patrząc na Michałka i Zosię wiedziałam, że nie mogę tego zrobić.
Pewnego wieczoru Zosia przyszła do mnie do pokoju i usiadła obok na łóżku.
— Mamo… czy ty jesteś szczęśliwa?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Przez chwilę milczałam.
— Nie wiem… Ale próbuję być szczęśliwa dla was.
Zosia przytuliła się do mnie mocno i pierwszy raz od miesięcy poczułam nadzieję.
Czasem myślę: czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy przeszłość zawsze będzie ciągnąć się za nami jak cień? Może odpowiedź leży gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi niedopowiedzianymi słowami i łzami ukrytymi przed dziećmi.