Rozłam w rodzinie: Jak kłótnia z córką odebrała mi wnuczkę
– Mamo, nie rozumiesz! Zawsze musisz mieć ostatnie słowo! – krzyczała Marta, a jej głos odbijał się echem od ścian mojego mieszkania. Stała w progu, z twarzą czerwoną od gniewu, a ja czułam, jak moje serce rozpada się na kawałki.
– Marto, ja tylko chcę dla was dobrze… – próbowałam tłumaczyć, ale ona już nie słuchała. Wzięła Zosię za rękę i wyszła, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby.
To był ostatni raz, kiedy widziałam moją wnuczkę. Zosia miała wtedy siedem lat i zawsze mówiła do mnie „Babciu, opowiedz jeszcze jedną bajkę”. Teraz bajki opowiadam sama sobie, w pustym mieszkaniu, gdzie cisza boli bardziej niż najgorsze słowa.
Nie wiem nawet, kiedy zaczęło się psuć między mną a Martą. Może wtedy, gdy po śmierci jej ojca próbowałam być dla niej wszystkim naraz: matką, ojcem, przyjaciółką. Może za bardzo się wtrącałam? Może za często mówiłam jej, jak powinna wychowywać Zosię? Ale przecież robiłam to z troski!
Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę. Marta przyszła do mnie roztrzęsiona, bo Zosia dostała dwóję z matematyki. Powiedziałam tylko: „Może powinnaś więcej z nią siedzieć nad lekcjami”. Widziałam, jak jej twarz twardnieje. – Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej! – syknęła. Potem już poszło lawinowo: pretensje o to, że się wtrącam, że podważam jej autorytet jako matki, że jestem zbyt krytyczna.
Próbowałam dzwonić. Pisałam SMS-y: „Martuś, proszę, porozmawiajmy”, „Tęsknię za Zosią”, „Nie chcę się kłócić”. Bez odpowiedzi. Po tygodniu przestałam liczyć dni bez kontaktu. Po miesiącu zaczęłam płakać nocami.
Któregoś dnia przyszło pismo z sądu. Marta wystąpiła o zakaz kontaktów między mną a Zosią. Uzasadnienie? „Negatywny wpływ na dziecko”. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy moje rady były aż tak krzywdzące?
Próbowałam wszystkiego. Pisałam listy do Marty – długie, pełne przeprosin i wspomnień z jej dzieciństwa. Prosiłam wspólnych znajomych o pomoc. Nawet poszłam do psychologa, żeby zrozumieć swoje błędy.
Najgorsze były święta. Stół nakryty dla trzech osób – dla mnie, Marty i Zosi – a siedziałam sama. W Wigilię patrzyłam na stare zdjęcia: Zosia w przedszkolnym przedstawieniu jako aniołek; Marta śmiejąca się do obiektywu; ja trzymająca je obie za ręce. Czy naprawdę to wszystko już przepadło?
Pewnego dnia spotkałam Zosię na ulicy. Szła z Martą do szkoły. Zatrzymałam się jak wryta. – Zosiu! – zawołałam cicho. Dziewczynka spojrzała na mnie niepewnie, a potem spuściła wzrok. Marta pociągnęła ją za rękę i przyspieszyły kroku. Stałam tam długo, czując się jak cień.
Sąsiedzi zaczęli pytać: – Co u wnuczki? Czemu już nie przychodzi? – Nie mogłam odpowiedzieć inaczej niż łamiącym się głosem: – To skomplikowane.
Czasem myślę, że może rzeczywiście byłam zbyt surowa dla Marty. Może powinnam była częściej ją przytulać zamiast pouczać? Ale przecież każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej… Czy to naprawdę powód, by odbierać mi wnuczkę?
Ostatnio dostałam kartkę pocztową bez podpisu. Na obrazku była dziewczynka siedząca na huśtawce. Na odwrocie napisane dziecięcym pismem: „Babciu, tęsknię”. Rozpłakałam się jak dziecko.
Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę Zosię. Nie wiem, czy Marta mi wybaczy. Ale codziennie modlę się o to jedno: żebyśmy znów mogły być rodziną.
Czy naprawdę jedna kłótnia może przekreślić całe lata miłości? Czy jest jeszcze nadzieja na pojednanie? Co byście zrobili na moim miejscu?