Przypadkowe małżeństwo, czyli jak przez majtki i upór zostałem mężem

— Zakładaj majtki i wychodź! Za pięć minut będę pod twoim blokiem! — wrzasnąłem do słuchawki, gdy tylko odebrała. Prawda? Majtki to tak, dla żartu. Myślałem, że się zaśmieje. A ona nagle zamilkła, po czym szepnęła: — Skąd wiesz, że chodzę po mieszkaniu bez…?

Wtedy zrozumiałem, że to nie jest zwykły dzień. To był ten moment, kiedy wszystko się zaczęło sypać i układać jednocześnie. Nazywam się Michał Nowak i nie wierzę w przypadki. Ale tamtego dnia wszystko było przypadkiem: telefon, jej cisza, moje głupie słowa i jej nagła decyzja.

Ola była moją sąsiadką od lat. Zawsze wydawała się nieosiągalna – trochę zbyt pewna siebie, trochę zbyt głośna, zawsze w biegu. Ja? Typowy informatyk po trzydziestce, kawaler z własnym zdaniem na temat wszystkiego i nikim do dzielenia się tym zdaniem. Nasze drogi przecinały się na klatce schodowej, czasem w sklepie pod blokiem. Nigdy nie rozmawialiśmy dłużej niż trzy minuty.

Tamtego dnia pokłóciłem się z matką przez telefon. Znowu pytała, kiedy w końcu się ustatkuję. Wkurzony rzuciłem słuchawką i wtedy zadzwoniła Ola. Potrzebowała pomocy z komputerem. Oczywiście zgodziłem się od razu – nie dlatego, że miałem ochotę na jej towarzystwo, tylko dlatego, że nikt inny nie potrafił naprawić jej wiecznie psującego się laptopa.

Wszedłem do jej mieszkania bez pukania – tak już mieliśmy. Ona biegała po pokoju w samym t-shircie i… no właśnie. Stąd te majtki. Zamiast się obrazić, spojrzała na mnie z wyzwaniem:

— Skoro już tu jesteś, to napraw mi ten komputer. Ale najpierw powiedz mi jedno: dlaczego zawsze musisz być taki uparty?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Może dlatego, że całe życie musiałem walczyć o swoje? Może dlatego, że nikt nigdy nie brał mnie na poważnie? A może dlatego, że Ola była jedyną osobą, która potrafiła mnie wyprowadzić z równowagi?

Naprawiłem jej komputer w milczeniu. Potem usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać – pierwszy raz naprawdę rozmawiać. O rodzicach, o samotności, o tym, jak trudno jest być dorosłym w Warszawie bez wsparcia rodziny.

— Wiesz co? — powiedziała nagle Ola. — Moja matka też mnie dzisiaj wkurzyła. Pytała, kiedy w końcu znajdę sobie normalnego faceta.

Zaśmiałem się gorzko:

— Moja pytała dokładnie o to samo.

I wtedy padło to głupie zdanie:

— To może się pobierzemy? Dla świętego spokoju.

Myślałem, że żartuje. Ale ona spojrzała na mnie poważnie:

— Michał… a co jeśli to nie byłby taki głupi pomysł?

Zamarłem. Przez chwilę widziałem przed oczami całą swoją przyszłość – śluby, dzieci, kłótnie o skarpetki i rachunki za prąd. Ale potem przypomniałem sobie jej oczy – pełne smutku i nadziei jednocześnie.

— Dobrze — powiedziałem cicho. — Zróbmy to.

Następne dni były jak sen na jawie. Formalności załatwialiśmy w biegu między pracą a kolejnymi telefonami od rodziców. Nikt nie wierzył, że to na serio. Nawet my chyba nie wierzyliśmy.

Pierwszy kryzys przyszedł tuż po ślubie cywilnym. Moja matka urządziła scenę przy stole:

— Michał! Ty naprawdę myślisz, że ona jest dla ciebie odpowiednia? Przecież nawet nie gotuje!

Ola zacisnęła usta i wyszła z pokoju. Pobiegłem za nią.

— Przepraszam — powiedziałem bezradnie. — Moja matka… ona po prostu taka jest.

Ola spojrzała na mnie ze łzami w oczach:

— A ty? Jaki jesteś?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Bo kim byłem? Synem swojej matki czy mężem Oli?

Miesiące mijały. Uczyliśmy się siebie nawzajem – jej poranne krzyki pod prysznicem, moje nocne granie na komputerze, jej bałagan w łazience i mój pedantyzm w kuchni. Kłóciliśmy się o wszystko: o majtki na kaloryferze, o rachunki za internet, o to, kto ma wyrzucić śmieci.

Ale były też chwile dobre – wspólne śniadania w niedzielę, spacery po Starym Mieście, wieczory z winem i rozmowami do rana.

Najgorszy był dzień, kiedy Ola wróciła do domu zapłakana.

— Straciłam pracę — wyszeptała.

Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. Zawsze była silna, niezależna. Teraz potrzebowała mnie bardziej niż kiedykolwiek.

— Damy radę — powiedziałem tylko i przytuliłem ją mocno.

Ale sam nie byłem pewien, czy damy radę.

Zaczęły się problemy finansowe. Moja pensja ledwo starczała na opłaty. Ola szukała pracy wszędzie – bez skutku. Coraz częściej kłóciliśmy się o pieniądze.

Pewnego wieczoru wybuchłem:

— Może gdybyś skończyła studia, miałabyś teraz lepszą pracę!

Ola spojrzała na mnie z nienawiścią:

— A może gdybyś był mniej uparty i czasem mnie posłuchał, nie siedzielibyśmy teraz w tym bagnie!

Trzasnęła drzwiami i wyszła. Siedziałem sam w ciemnym mieszkaniu i zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd.

Minęły dwa dni zanim wróciła. Przyniosła ze sobą kawę i ciepłe bułki.

— Przepraszam — powiedziała cicho. — Nie chcę się kłócić. Chcę być z tobą… nawet jeśli czasem jesteś idiotą.

Uśmiechnąłem się przez łzy:

— Ja też przepraszam. Chyba nie umiem być mężem… ale chcę się nauczyć.

Od tamtej pory było już tylko lepiej – choć nigdy idealnie. Nadal kłócimy się o głupoty, nadal czasem mam ochotę wyjść i nie wracać przez tydzień. Ale wiem jedno: przypadek sprawił, że zostaliśmy małżeństwem przez majtki i upór… ale miłość sprawia, że codziennie chcemy być razem mimo wszystko.

Czasami zastanawiam się: czy gdybym wtedy nie zadzwonił do Oli, moje życie wyglądałoby inaczej? Czy przypadek naprawdę rządzi naszym losem? A może to my sami decydujemy o wszystkim – nawet jeśli wydaje nam się inaczej?