Przyjazd do wspólnego mieszkania zniszczył życie mojej siostry: teraz jej mąż składa pozew o rozwód, a ona obwinia mnie
– To twoja wina, Anka! Gdybyś się tu nie wprowadziła, wszystko byłoby inaczej! – krzyknęła Weronika, a jej głos odbił się echem od ścian naszego wspólnego mieszkania w Krakowie. Stałam w przedpokoju, z walizką jeszcze nierozpakowaną, a ona patrzyła na mnie z takim bólem i złością, jakby naprawdę wierzyła, że jestem źródłem całego jej nieszczęścia.
Nie tak wyobrażałam sobie powrót do rodzinnego miasta. Po latach studiów i pracy w Warszawie, wróciłam do Krakowa, bo życie w stolicy mnie przerosło. Wynajmowanie pokoju u obcych ludzi, wieczne oszczędzanie na wszystkim – miałam dość. Nasze mieszkanie, które odziedziczyłyśmy po rodzicach, od zawsze miało być dla nas bezpieczną przystanią. Ale kiedy Weronika wyszła za mąż za Pawła, pozwoliłam im tam zamieszkać. Teraz jednak uznałam, że czas wrócić do siebie.
– Przecież to też moje mieszkanie – powiedziałam cicho, próbując nie płakać. – Nie mogę wiecznie wynajmować pokoju u obcych.
Weronika tylko prychnęła i odwróciła się na pięcie. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale nie spodziewałam się takiej burzy. Paweł był uprzejmy, choć wyraźnie spięty. Próbował być mediatorem, ale atmosfera w mieszkaniu gęstniała z każdym dniem.
Pierwsze tygodnie były jak życie na polu minowym. Każdy gest, każde słowo mogło wywołać eksplozję. Weronika zaczęła się zamykać w sobie, coraz częściej wychodziła z domu bez słowa. Paweł próbował rozmawiać ze mną o codziennych sprawach, ale czułam jego dystans. Czasem łapałam go na tym, że patrzy na mnie z czymś na kształt żalu albo frustracji.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę. – To nie jest już nasze życie! – krzyczała Weronika. – Ona jest wszędzie! Nawet w kuchni nie mogę być sama!
– Przecież to jej dom – odpowiedział Paweł zmęczonym głosem. – Nie możemy jej wyrzucić.
– Ale ja nie chcę tak żyć! – płakała Weronika.
Leżałam wtedy w łóżku i czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków, wychodziłam wcześniej do pracy i wracałam późno. Ale to tylko pogarszało sprawę. Weronika była coraz bardziej rozdrażniona, Paweł coraz bardziej milczący.
W końcu doszło do tego, że Paweł zaczął nocować poza domem. Najpierw mówił, że zostaje dłużej w pracy, potem przestał się tłumaczyć. Weronika chodziła po mieszkaniu jak cień, a ja czułam się coraz bardziej winna. Pewnego dnia znalazłam ją zapłakaną w kuchni.
– On mnie zostawia – wyszeptała. – Składa pozew o rozwód. I to przez ciebie…
Zamarłam. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko się ułoży, ale ona odsunęła się ode mnie jak od trędowatej.
– Gdybyś zostawiła nas w spokoju… Gdybyś nie była taka uparta…
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież nie zrobiłam nic złego. Chciałam tylko wrócić do siebie. Ale czy naprawdę miałam prawo? Czy powinnam była poświęcić swoje szczęście dla ich wygody?
Paweł wyprowadził się kilka dni później. Weronika zamknęła się w swoim pokoju i przez tydzień prawie jej nie widziałam. W końcu przyszła do mnie wieczorem.
– Wiesz… Może powinnam była cię lepiej zrozumieć – powiedziała cicho. – Ale nie potrafię ci wybaczyć tego wszystkiego.
Patrzyłam na nią i widziałam w jej oczach całą gorycz świata. Wiedziałam, że nasza relacja już nigdy nie będzie taka sama.
Od tamtej pory żyjemy obok siebie jak dwie obce osoby pod jednym dachem. Czasem słyszę jej cichy płacz nocą i zastanawiam się, czy naprawdę mogłam coś zrobić inaczej. Czy powinnam była zrezygnować ze swojego miejsca? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie siebie?
Może to wszystko było nieuniknione? Może czasem nawet najlepsze intencje prowadzą do tragedii? Nie wiem… Ale jedno wiem na pewno: czasem najtrudniej jest wybaczyć sobie samemu.