Probudiłam się i ugotuj mi kawę: Jak brat mojego męża zniszczył nasz spokój

– Wstawaj, kawa się sama nie zrobi! – usłyszałam z salonu, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć oczy. Głos Tomka, brata mojego męża, był donośny i niecierpliwy. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko sen, ale już po chwili usłyszałam szuranie krzesła i jego ciężkie kroki w stronę kuchni.

Leżałam w łóżku, czując jak narasta we mnie złość. To miał być zwykły weekendowy poranek, a ja czułam się jak służąca we własnym domu. Tomek przyjechał do nas w piątek wieczorem – miał zostać do niedzieli. Był po rozstaniu z dziewczyną, potrzebował wsparcia. Zawsze byłam tą, która rozumiała, pomagała, wspierała. Ale kiedy niedziela minęła, a on nie wspomniał o wyjeździe, zaczęłam się niepokoić.

– Anka, kawa! – powtórzył Tomek głośniej.

Wstałam powoli, czując jak każda komórka mojego ciała protestuje. W kuchni zastałam Tomka rozparty na krześle, z nogami na stole. Mój mąż, Paweł, siedział obok niego i przeglądał telefon.

– Może byś się pospieszyła? – rzucił Tomek z uśmiechem.

– Tomek, może sam sobie zrobisz? – odpowiedziałam chłodno.

– Oj, Anka, nie bądź taka spięta. Przecież jesteś tu gospodynią – zaśmiał się.

Paweł spojrzał na mnie z lekkim zażenowaniem, ale nic nie powiedział. Zaparzyłam kawę w milczeniu, czując jak narasta we mnie frustracja. To był dopiero początek.

Z dnia na dzień Tomek coraz bardziej rozgaszczał się w naszym domu. Zajmował łazienkę przez godzinę, zostawiał brudne naczynia wszędzie, a wieczorami głośno rozmawiał przez telefon z kolegami. Kiedy zwróciłam mu uwagę, przewracał oczami i mówił: „Przecież to tylko na chwilę”.

Po tygodniu miałam dość. Nasze małżeństwo zaczęło się kruszyć pod ciężarem tej sytuacji. Paweł był rozdarty – to jego brat, nie chciał go wyrzucać na bruk. Ja czułam się niewidzialna.

Pewnego wieczoru, gdy Tomek znów zostawił pustą butelkę po piwie na stole i poszedł do swojego pokoju (który kiedyś był moim gabinetem), nie wytrzymałam.

– Paweł, musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

– O czym? – zapytał bez przekonania.

– O Tomku. To już dwa tygodnie. Nie mogę tak żyć. On nie szanuje mnie ani naszego domu.

Paweł westchnął ciężko.

– Anka, on nie ma dokąd pójść. To tylko na chwilę…

– Słyszę to od dwóch tygodni! – przerwałam mu. – A co ze mną? Czy ja się nie liczę? Czy moje granice nic nie znaczą?

Paweł spuścił wzrok. Widziałam, że jest mu trudno. Ale ja też miałam dość bycia tą „rozsądną”, która zawsze ustępuje.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Tomkiem sama.

– Tomek, musimy ustalić zasady – zaczęłam spokojnie.

– O co ci chodzi? – zapytał z udawaną niewinnością.

– O szacunek. To jest mój dom i oczekuję, że będziesz go szanował. Nie jestem twoją służącą. Jeśli chcesz tu zostać dłużej, musisz zacząć się zachowywać jak dorosły człowiek.

Tomek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Ale ty chyba przesadzasz…

– Nie przesadzam. Albo się dostosujesz, albo będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie.

Wyszedł trzaskając drzwiami. Wieczorem wrócił pijany i zrobił awanturę Pawłowi, że „jego żona go nie szanuje”. Paweł próbował mnie bronić, ale Tomek był nie do zatrzymania.

Następnego dnia spakował swoje rzeczy i wyszedł bez słowa. W domu zapanowała cisza, ale nie była to ulga. Między mną a Pawłem pojawiła się przepaść.

Przez kolejne dni unikaliśmy rozmów. Czułam się winna i jednocześnie wściekła – na Tomka, na Pawła, na siebie samą. Czy naprawdę musiałam wybierać między własnym spokojem a lojalnością wobec rodziny męża?

Minęły tygodnie zanim znów zaczęliśmy rozmawiać szczerze z Pawłem. On przyznał, że powinien był wcześniej postawić granice swojemu bratu. Ja nauczyłam się mówić głośno o swoich potrzebach.

Czasem zastanawiam się: czy rodzina naprawdę usprawiedliwia wszystko? Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla innych, zanim zatracimy samych siebie?