Powiedziałam Synowi, żeby Uważał na Ambicje Swojej Żony. Teraz Widzi, Do Czego Jestem Zdolna…
– Mamo, nie przesadzasz? – głos Kamila odbił się echem w pustym salonie. Stał naprzeciwko mnie, z rękami w kieszeniach, a jego żona, Justyna, siedziała na kanapie i udawała, że przegląda telefon. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.
Oddałam im klucze do domu dwa lata temu. Miałam wtedy 54 lata, byłam jeszcze pełna energii, pracowałam jako księgowa w lokalnej firmie. Mój mąż zmarł nagle na zawał – zostałam sama w dużym domu na przedmieściach Poznania. Kamil był moim jedynym dzieckiem. Kiedy powiedział, że z Justyną chcą się pobrać i nie stać ich na własne mieszkanie, nie wahałam się ani chwili. – Zamieszkajcie u mnie – powiedziałam. – Dom jest duży, a ja i tak większość czasu spędzam w pracy.
Na początku było dobrze. Justyna była miła, gotowała obiady, czasem razem piłyśmy kawę. Ale szybko zaczęłam zauważać drobne zmiany. Moje rzeczy znikały z kuchni, zdjęcia z półek zastępowały ich wspólne fotografie. Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam, że mój ulubiony fotel stoi w piwnicy. – Przeszkadzał nam przy telewizorze – rzuciła Justyna bez cienia skruchy.
Próbowałam rozmawiać z Kamilem. – Synku, czuję się tu coraz bardziej obco…
– Mamo, daj Justynie się urządzić. To też jej dom.
Ale to nie był już mój dom. Z każdym tygodniem czułam się jak gość we własnym życiu. Justyna zaczęła zapraszać swoich znajomych bez pytania. W weekendy budziły mnie głośne rozmowy z kuchni. Raz usłyszałam, jak śmieją się z moich starych zasłon.
Pewnego wieczoru wróciłam późno z pracy. W kuchni siedzieli Justyna i jej przyjaciółka, popijając wino.
– O, pani Halinko! – zawołała koleżanka Justyny. – Może pani do nas dołączy?
– Dziękuję, jestem zmęczona – odpowiedziałam chłodno i poszłam do swojego pokoju.
Za drzwiami usłyszałam szept:
– Ona tu jeszcze długo będzie mieszkać?
– Nie wiem… – odpowiedziała Justyna. – Ale Kamil mówił, że może mama kiedyś sprzeda dom i kupi sobie coś mniejszego.
Serce mi ścisnęło. Czy naprawdę byłam już tylko przeszkodą?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z synem.
– Kamilu, musimy ustalić zasady. Czuję się tu coraz gorzej.
Westchnął ciężko.
– Mamo, nie możesz być taka sztywna. Justyna chce mieć trochę swobody.
– To ja tu mieszkam od trzydziestu lat! – podniosłam głos.
– Ale teraz mieszkamy tu razem – odparł chłodno.
Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwy gniew. Przez całe życie stawiałam Kamila na pierwszym miejscu. Po śmierci męża to on był moim sensem istnienia. Oddałam mu wszystko: czas, energię, dom…
Zaczęłam coraz częściej zostawać dłużej w pracy albo wychodzić na długie spacery po mieście. Czasem wracałam późno tylko po to, by uniknąć wspólnych kolacji. Widziałam, jak Justyna coraz śmielej urządza dom po swojemu: nowe zasłony, inne talerze, nawet moje kwiaty na parapecie zostały zastąpione plastikowymi ozdobami.
Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list z banku adresowany do Kamila. Zdziwiło mnie to – przecież nie miał tu żadnych spraw finansowych. Otworzyłam kopertę i zamarłam: kredyt hipoteczny na dom… na moje nazwisko! Pobiegłam do syna.
– Co to ma znaczyć?!
Kamil pobladł.
– Mamo… Justyna chciała zrobić remont…
– Bez mojej zgody?!
– Myślałem, że się zgodzisz…
Wybuchła kłótnia jakiej jeszcze nie było. Krzyczałam, płakałam, groziłam policją. Justyna zamknęła się w łazience i dzwoniła do swojej matki.
Przez kolejne dni panowała lodowata atmosfera. Kamil unikał mnie wzrokiem, Justyna przestała się odzywać zupełnie.
W końcu podjęłam decyzję: jeśli nie postawię granic teraz, stracę wszystko – nie tylko dom, ale i szacunek do samej siebie.
Wieczorem zebrałam ich w salonie.
– Oddajcie mi klucze – powiedziałam stanowczo.
Justyna spojrzała na Kamila z niedowierzaniem.
– Ale… gdzie my pójdziemy?
– To już wasz problem – odpowiedziałam zimno.
Kamil patrzył na mnie długo, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
– Mamo…
– Próbowałam być dobrą matką. Ale wy przekroczyliście granicę.
Spakowali się w milczeniu. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, poczułam ulgę pomieszaną z żalem i pustką.
Dziś siedzę sama w swoim domu i myślę: czy naprawdę musiałam wybierać między miłością do dziecka a szacunkiem do siebie? Czy każda matka powinna poświęcać wszystko dla rodziny? A może czasem trzeba być egoistką, by nie zatracić własnej wartości? Co wy o tym sądzicie?