Porzucił nas dla młodszej – historia Zofii z Płocka
– Naprawdę to robisz, Marek? – mój głos drżał, a w oczach miałam łzy, których nie chciałam pokazać dzieciom. Stałam w kuchni, oparta o blat, a on pakował swoje rzeczy do starej walizki. Nasza córka, Ania, miała wtedy trzynaście lat i patrzyła na ojca z takim niezrozumieniem, że aż serce mi pękało. Syn, Michał, próbował udawać twardego, ale widziałam, jak ściska pięści pod stołem.
Marek nie patrzył mi w oczy. – Zosiu, muszę spróbować czegoś nowego. To nie twoja wina – powiedział cicho, jakby to miało cokolwiek zmienić.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam wszystkiego. Nie wiedziałam, że ta „nowość” ma na imię Paulina i jest ode mnie młodsza o piętnaście lat. Że już od miesięcy spotykali się po pracy, że Marek kłamał mi prosto w oczy, kiedy mówił, że zostaje dłużej w biurze.
Mieszkaliśmy w Płocku całe życie. Nasz blok przy ulicy Tysiąclecia był świadkiem wszystkich naszych radości i smutków. Zawsze myślałam, że jesteśmy zwyczajną rodziną: praca, szkoła, obiady w niedzielę u teściowej. Czasem kłótnie o drobiazgi – kto nie ma? Ale nigdy nie sądziłam, że pewnego dnia zostanę sama z dwójką dzieci i pustką w sercu.
Po odejściu Marka wszystko się zmieniło. Ludzie zaczęli szeptać za moimi plecami. „Widzisz tę Nowakową? Mąż ją zostawił dla młodszej!” – słyszałam na klatce schodowej. W sklepie spożywczym pani Halina patrzyła na mnie z litością, a sąsiadka z naprzeciwka nagle przestała się uśmiechać. Najgorsze były jednak wieczory – kiedy dzieci już spały, a ja zostawałam sama ze swoimi myślami.
Pamiętam pierwszy telefon od Pauliny. Zadzwoniła do mnie po miesiącu od odejścia Marka. Jej głos był pewny siebie, wręcz bezczelny.
– Pani Zofio, chciałam tylko powiedzieć, że Marek jest szczęśliwy. Proszę mu nie utrudniać kontaktów z dziećmi.
Zaniemówiłam. Jak ona śmiała do mnie dzwonić? Jak mogła być taka zimna? Odłożyłam słuchawkę i długo płakałam w łazience.
Dzieci przeżywały to na swój sposób. Ania zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać ze mną o szkole i koleżankach. Michał zaczął sprawiać problemy wychowawcze – wracał późno do domu, wdawał się w bójki na podwórku. Próbowałam być silna dla nich, ale czasem miałam ochotę po prostu zniknąć.
Moja mama powtarzała: „Zosiu, musisz być twarda. Dla dzieci.” Ale jak być twardą, kiedy wszystko się wali? Kiedy człowiek czuje się jak śmieć porzucony na śmietniku? Przez kilka miesięcy żyłam jak automat – praca w szkole podstawowej, zakupy, gotowanie obiadu, odrabianie lekcji z dziećmi. Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na Wisłę płynącą gdzieś daleko za blokami. Czułam się tak samo – płynęłam przez życie bez celu.
Marek pojawiał się rzadko. Przychodził raz na dwa tygodnie po dzieci i zabierał je do swojego nowego mieszkania na obrzeżach miasta. Kiedy wracały, były inne – Ania milcząca, Michał rozdrażniony. Pewnego dnia Michał wykrzyczał mi prosto w twarz: „To twoja wina! Tata odszedł przez ciebie!” To bolało bardziej niż wszystko inne.
Zaczęłam chodzić do psychologa. Nie chciałam skończyć jak moja sąsiadka z parteru – pani Teresa, która po odejściu męża popadła w depresję i przestała wychodzić z domu. Psycholog powiedziała mi coś ważnego: „To nie pani jest winna decyzji męża. On wybrał swoją drogę.” Ale jak przekonać o tym własne serce?
Pewnego dnia spotkałam Marka na rynku. Był z Pauliną – trzymali się za ręce jak nastolatki. Paulina miała na sobie czerwoną sukienkę i śmiała się głośno. Marek wyglądał na szczęśliwego. Przeszli obok mnie, jakbym była powietrzem. Poczułam wtedy coś dziwnego – nie tylko ból i żal, ale też złość. Jak on mógł tak po prostu wymazać nasze wspólne lata?
Zaczęłam powoli odzyskiwać siebie. Zapisałam się na kurs tańca – zawsze o tym marzyłam, ale Marek uważał to za stratę czasu. Poznałam tam kilka kobiet w podobnej sytuacji. Okazało się, że nie jestem sama – zdradzonych żon jest więcej niż myślałam.
Któregoś wieczoru Ania przyszła do mnie do pokoju.
– Mamo… czy tata jeszcze nas kocha?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przytuliłam ją mocno.
– Myślę, że kocha… tylko teraz jest trochę pogubiony.
Czas leczy rany powoli. Dziś minęły dwa lata od tamtego dnia w kuchni. Marek mieszka z Pauliną i mają małe dziecko. Dzieci odwiedzają go rzadziej – chyba same czują dystans. Ja nauczyłam się żyć na nowo: mam pracę, przyjaciółki i własne marzenia.
Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy da się jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? Może każdy z nas nosi w sobie jakieś pęknięcie…
Czy to wszystko musiało się tak skończyć? A może to była jedyna droga do odnalezienia siebie?