„Pomogę ci tylko, jeśli zostawisz tego nieudacznika” – historia matki, która postawiła córce ultimatum

– Mamo, nie mam już siły… – głos Kasi drżał, a w oczach miała łzy. Stała w mojej kuchni, ściskając w ramionach małą Zosię. Dziecko spało, nieświadome napięcia, które wypełniało powietrze.

– Kasia, ile razy mam ci powtarzać? – zaczęłam cicho, żeby nie obudzić wnuczki. – On się nie zmieni. Ile jeszcze będziesz go utrzymywać?

Wiedziałam, że te słowa ją bolą. Ale ile można patrzeć, jak własne dziecko tonie? Od ponad roku Kasia harowała na dwa etaty: w przedszkolu i wieczorami jako kasjerka w Biedronce. Jej mąż, Tomek, łapał dorywcze prace – raz rozwoził pizzę, raz pomagał na budowie – ale nigdy nie przynosił do domu więcej niż kilkaset złotych miesięcznie. Resztę czasu spędzał przed komputerem albo z kolegami.

– On się stara… – wyszeptała Kasia, ale nawet ona nie brzmiała przekonująco.

– Stara się? – powtórzyłam z goryczą. – Kasia, ja ci pomogę. Ale tylko wtedy, jeśli go zostawisz. Nie będę wspierać tego pasożyta.

Zapadła cisza. Słyszałam tylko cichy oddech Zosi i tykanie zegara nad lodówką. Kasia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Mamo… przecież to mój mąż. Ojciec Zosi.

– I co z tego? – przerwałam jej ostro. – Ojciec? Który ojciec pozwala, żeby jego dziecko chodziło w za małych butach? Który ojciec patrzy, jak matka dziecka pada na twarz ze zmęczenia?

Kasia spuściła głowę. Wiedziałam, że ją ranię. Ale ile razy mam patrzeć, jak wraca do domu zapłakana, jak prosi mnie o pieniądze na pieluchy?

Pamiętam dzień ich ślubu. Była taka szczęśliwa… Tomek wydawał się wtedy inny – uśmiechnięty, pełen planów. Ale już wtedy miałam wątpliwości. Może to ja zawiniłam? Może za mało ją ostrzegałam?

– Mamo… ja go kocham – powiedziała nagle Kasia cicho.

Poczułam, jak coś ściska mnie w środku.

– Miłość nie wystarczy, Kasiu. Miłość nie zapłaci rachunków. Nie nakarmi Zosi.

Usiadła przy stole i zaczęła płakać. Chciałam ją przytulić, ale wiedziałam, że muszę być twarda. Jeśli teraz odpuszczę, nigdy się nie wyrwie.

– Wiesz co powiedział mi ostatnio? – zapytała nagle przez łzy. – Że jakby nie miał mnie i Zosi, to by się już dawno poddał…

Przez chwilę zrobiło mi się go żal. Ale zaraz potem poczułam złość.

– To nie jest twoja odpowiedzialność! On jest dorosły! Ty masz być szczęśliwa!

Kasia milczała długo. W końcu wstała i zaczęła zbierać rzeczy Zosi.

– Muszę już iść… Tomek pewnie czeka z obiadem.

Patrzyłam, jak wychodzi z mieszkania – drobna sylwetka z dzieckiem na rękach. Drzwi zamknęły się cicho.

Zostałam sama z własnymi myślami. Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była być bardziej wyrozumiała? Przecież wiem, jak trudno jest być samotną matką… Sama przez to przeszłam po śmierci ojca Kasi.

Wieczorem zadzwonił Tomek.

– Pani Aniu… Kasia jest u pani?

– Była – odpowiedziałam chłodno.

– Proszę jej powiedzieć… że się postaram. Że znajdę coś lepszego.

Nie odpowiedziałam. Nie wierzyłam mu już od dawna.

Następnego dnia Kasia przyszła znowu. Była blada i zmęczona.

– Mamo… Tomek dostał propozycję pracy w magazynie. Chce spróbować.

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.

– Ile razy już próbował?

– Tym razem mówi, że dla nas…

Westchnęłam ciężko.

– Kasiu… ja ci pomogę zawsze. Ale nie mogę patrzeć, jak się marnujesz przez niego.

Znowu płakała. Tym razem pozwoliłam sobie ją przytulić.

Przez kolejne tygodnie obserwowałam ich z boku. Tomek rzeczywiście zaczął pracować w magazynie – ale po miesiącu wrócił do starych nawyków. Kasia coraz częściej spała u mnie z Zosią. Coraz częściej prosiła o pieniądze.

W końcu przyszedł ten dzień: przyszła do mnie wieczorem, cała roztrzęsiona.

– Mamo… on mnie dziś wyzwał od darmozjadów… Bo poprosiłam go o pieniądze na leki dla Zosi…

Objęłam ją mocno.

– Kasiu… czas podjąć decyzję.

Patrzyła na mnie długo przez łzy.

– Boję się być sama…

– Nie będziesz sama. Masz mnie i Zosię.

Tydzień później spakowała rzeczy i zamieszkała ze mną na stałe. Tomek próbował dzwonić, przepraszać, obiecywać poprawę – ale tym razem była nieugięta.

Minęły dwa miesiące. Kasia powoli odzyskuje siły. Zosia śmieje się coraz częściej. Ja też czuję ulgę – choć czasem dręczy mnie poczucie winy: czy miałam prawo stawiać córce takie ultimatum?

Czasem patrzę na Kasię i myślę: czy szczęście dziecka zawsze wymaga tak trudnych decyzji? Czy można kochać kogoś i jednocześnie wymagać od niego więcej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?