Pięć lat w cieniu kłamstw: Historia matki, która nie poddała się nigdy

– Znowu dzwoniłaś na policję? – głos mojego męża, Andrzeja, był zmęczony i pełen rezygnacji. Stałam przy oknie, patrząc na puste podwórko, jakbym mogła tam zobaczyć Madzię. – Tak, Andrzeju. I będę dzwonić codziennie, dopóki nie wróci – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.

Minęło już pięć lat od tamtego dnia, kiedy Madzia po raz ostatni zamknęła za sobą drzwi naszego mieszkania w Gdańsku. Miała wtedy 28 lat, była pełna życia i planów. Poznała Pawła na charytatywnym balu – przystojnego, elokwentnego mężczyznę o nieco tajemniczym uśmiechu. Wszyscy mówili: „Zazdroszczę ci takiego zięcia!”. Ja jednak czułam niepokój. Może to matczyna intuicja, a może po prostu strach przed utratą jedynego dziecka.

Pamiętam dokładnie ten weekendowy wyjazd do Sopotu. Madzia zadzwoniła wieczorem: „Mamo, wszystko jest super! Paweł zabrał mnie do pięknego pensjonatu przy plaży. Jutro wracamy.” To były jej ostatnie słowa. Następnego dnia nie odbierała telefonu. Po dwóch dniach zgłosiłam zaginięcie na policji.

Od tego momentu moje życie zamieniło się w koszmar. Policja była uprzejma, ale bezradna. „Dorosła kobieta, może wyjechała z własnej woli” – powtarzali. Andrzej próbował mnie uspokajać: „Może potrzebuje czasu dla siebie”. Ale ja wiedziałam, że coś jest nie tak.

Zaczęłam szukać sama. Najpierw przeszukiwałam internet – fora, grupy wsparcia dla rodzin zaginionych. Potem jeździłam do Sopotu, rozmawiałam z recepcjonistką w pensjonacie („Tak, byli tu razem. On był bardzo uprzejmy, ale ona wydawała się spięta…”), z kelnerką w restauracji („Widziałam ich kłócących się na parkingu…”). Każda informacja była jak okruch chleba na ścieżce przez ciemny las.

Andrzej coraz częściej zamykał się w sobie. Przestał ze mną rozmawiać o Madzi. „Musisz żyć dalej” – powtarzał. Ale jak żyć dalej, kiedy twoje dziecko znika bez śladu?

Po roku śledztwo zostało oficjalnie zawieszone. Policja nie znalazła żadnych dowodów na przestępstwo ani śladów Madzi czy Pawła. Ale ja nie mogłam się poddać. Zaczęłam pisać do mediów, prosić o pomoc fundacje zajmujące się zaginięciami. W końcu odezwała się do mnie dziennikarka z lokalnej gazety, pani Ewa.

– Pani Zofio, czy wie pani, że Paweł Nowak był już wcześniej notowany za drobne oszustwa? – zapytała podczas naszej pierwszej rozmowy.

Serce mi zamarło. Madzia nigdy mi o tym nie mówiła. Zaczęłam drążyć temat głębiej. Okazało się, że Paweł zmieniał nazwiska jak rękawiczki i miał kontakty z półświatkiem trójmiejskim.

Przez kolejne miesiące zbierałam informacje: stare zdjęcia z Facebooka, wpisy na forach, rachunki z kart kredytowych Madzi. Odkryłam, że tuż przed zniknięciem wypłaciła dużą sumę pieniędzy ze swojego konta. Ale gdzie one trafiły?

W międzyczasie mój dom zamienił się w archiwum: segregatory pełne notatek, mapy z zaznaczonymi miejscami, gdzie ktoś widział Madzię lub Pawła. Andrzej coraz częściej nocował u siostry – nie mógł już patrzeć na moją obsesję.

Pewnego dnia zadzwonił telefon:
– Pani Zofio? Tu komisarz Kowalski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Mamy nowe informacje w sprawie zaginięcia pani córki.

Serce mi waliło jak młotem. Okazało się, że Paweł figuruje na liście najbardziej poszukiwanych przez Europol – podejrzany o udział w międzynarodowej siatce przestępczej zajmującej się handlem ludźmi i praniem brudnych pieniędzy.

To był cios prosto w serce. Czy moja Madzia była tylko pionkiem w jego grze? Czy żyje? Czy została zmuszona do czegoś strasznego?

Przez kolejne dwa lata żyłam między nadzieją a rozpaczą. Każda wiadomość o odnalezionej kobiecie budziła we mnie nadzieję i lęk jednocześnie. Jeździłam na rozpoznania do szpitali i schronisk dla bezdomnych w całej Polsce – zawsze wracałam sama.

W tym czasie mój świat się rozpadł: Andrzej odszedł definitywnie, rodzina przestała dzwonić („Zosiu, musisz się pogodzić…”), sąsiedzi zaczęli unikać mojego wzroku.

Ale ja nie mogłam przestać szukać.

Pewnej nocy dostałam anonimowego maila: „Twoja córka żyje. Nie szukaj jej więcej.”

To było jak uderzenie pioruna. Czy to była prawda? A może okrutny żart? Policja próbowała namierzyć nadawcę – bez skutku.

Dziś mija dokładnie pięć lat od zaginięcia Madzi. Siedzę przy jej biurku, trzymam w rękach jej ulubiony sweter i zastanawiam się: czy zrobiłam wszystko? Czy mogłam ją ochronić?

Czasem myślę, że gdyby nie moja determinacja, nikt już by o niej nie pamiętał. Ale czy ta walka miała sens? Czy matczyna miłość może pokonać czas i zapomnienie?

Czy wy bylibyście w stanie nigdy się nie poddać? Jak długo można żyć nadzieją?