Ostatni tydzień z mamą: kiedy dom przestaje być domem
— Mamo, czemu płaczesz? — zapytałam cicho, widząc jak jej ramiona drżą nad kubkiem herbaty. Siedziała przy moim kuchennym stole, wpatrzona w okno, jakby za szybą mogła znaleźć odpowiedź na pytania, których nie chciała mi zadać.
— Nie płaczę, tylko… — urwała, próbując się uśmiechnąć. — Po prostu nie wiem, gdzie jest mój dom.
To zdanie uderzyło mnie mocniej niż jakiekolwiek inne. Przez całe życie mama była ostoją — silna, opanowana, zawsze wiedziała, co robić. Teraz siedziała przede mną zagubiona i bezradna. Ostatni tydzień był dla nas obu próbą sił i wytrzymałości.
Zaczęło się niewinnie. Zadzwoniła w niedzielę wieczorem.
— Aniu, czy mogłabym u ciebie przenocować kilka dni? — Jej głos był cichy, jakby bała się, że ktoś ją podsłuchuje.
— Oczywiście! Co się stało?
— Nic… Po prostu muszę odpocząć. Od wszystkiego.
Nie dopytywałam. Wiedziałam, że jeśli będzie chciała, sama mi powie. Przyjechała z jedną torbą i spojrzeniem, którego nie znałam — zmęczonym i pełnym smutku.
Przez pierwsze dwa dni chodziła po mieszkaniu jak cień. Pomagała mi w kuchni, bawiła się z moją córką Zosią, ale widać było, że myślami jest gdzie indziej. Dopiero trzeciego dnia wieczorem usiadłyśmy razem przy stole i zaczęła mówić.
— Twój ojczym… — zaczęła powoli, ważąc słowa. — On już nie jest tym samym człowiekiem. Odkąd przeszedł na emeryturę i zaczął chorować, wszystko się zmieniło. Jest rozdrażniony, krzyczy o byle co. Czasem mam wrażenie, że mnie nienawidzi.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Przecież przez trzydzieści lat byli zgodnym małżeństwem. On przyjął mnie i mojego brata jak własne dzieci. Zawsze powtarzał: „Rodzina to najważniejsze”.
— Może to przez chorobę? — zapytałam ostrożnie.
— Może… Ale ja już nie mam siły. Cały dzień go obsługuję: podaję leki, gotuję, sprzątam. A on tylko narzeka. Wczoraj powiedział mi, że jestem bezużyteczna i lepiej by było, gdybym wyjechała do sanatorium na stałe.
Zamilkła na chwilę. Widziałam łzy w jej oczach.
— Wiesz, Aniu… On nawet nie zauważył, że mnie nie ma. Zadzwoniłam dziś rano do domu — odebrał i zapytał tylko, czy wrócę na obiad.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z jednej strony rozumiałam jej ból i rozczarowanie. Z drugiej — czułam gniew na ojczyma za to, jak ją traktuje.
Wieczorem zadzwonił brat.
— Co z mamą? — zapytał bez ogródek.
— Jest u mnie. Potrzebuje odpoczynku.
— A co z ojczymem? Sam sobie nie poradzi.
— Może czas, żeby trochę poczuł jej brak — odpowiedziałam chłodno.
Brat westchnął.
— Wiesz dobrze, że ona i tak wróci. Zawsze wraca.
Miał rację. Mama była z tych kobiet, które zawsze stawiały innych ponad siebie. Ale tym razem widziałam w niej coś nowego — cień buntu.
Czwartego dnia postanowiłyśmy pojechać do jej domu po kilka rzeczy. Jechałyśmy w milczeniu. Kiedy weszłyśmy do mieszkania, ojczym siedział w fotelu przed telewizorem.
— O, wróciłaś — mruknął bez entuzjazmu.
Mama zaczęła zbierać swoje rzeczy do torby. Ojczym patrzył na nią obojętnie.
— Długo cię nie było — rzucił w końcu.
— Potrzebowałam odpoczynku — odpowiedziała spokojnie.
— A ja potrzebuję obiadu — odburknął.
Poczułam narastającą złość.
— Może sam pan sobie zrobi? — powiedziałam ostrzej niż zamierzałam.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Ty się nie wtrącaj! To sprawa między mną a twoją matką!
Mama spojrzała na mnie błagalnie, żebym już nic nie mówiła. Wyszłyśmy szybko z mieszkania. W samochodzie milczałyśmy przez dłuższą chwilę.
— Wiesz… — odezwała się w końcu mama — czasem myślę, że lepiej byłoby zacząć wszystko od nowa. Ale gdzie miałabym pójść? Mam 67 lat. Nikt nie czeka na starsze kobiety z bagażem doświadczeń i złamanym sercem.
Przytuliłam ją mocno.
— Ja czekam. Zosia też. Możesz zostać u nas tak długo, jak chcesz.
Uśmiechnęła się przez łzy.
Przez kolejne dni próbowałyśmy znaleźć jakieś rozwiązanie. Rozmawiałyśmy o domach opieki, o pomocy społecznej, o terapii dla par seniorów. Mama jednak bała się zmian bardziej niż samotności w małżeństwie bez miłości.
W piątek wieczorem usiadłyśmy razem na kanapie z herbatą i albumem ze zdjęciami.
— Pamiętasz ten dom? — zapytałam pokazując zdjęcie sprzed lat.
— Tak… To był mój dom. Teraz już nie jest mój — odpowiedziała cicho.
Patrzyłam na nią i zastanawiałam się: ile kobiet w Polsce przeżywa to samo? Ile matek poświęca wszystko dla rodziny, a potem zostaje z niczym?
Mama wróciła do swojego mieszkania po tygodniu. Nie wiem, ile jeszcze wytrzyma. Ale wiem jedno: już nigdy nie spojrzę na nią tak samo jak wcześniej. Teraz widzę w niej nie tylko matkę — widzę kobietę z własnymi marzeniami i rozczarowaniami.
Czasem zastanawiam się: czy dom to miejsce, czy ludzie? Czy można być szczęśliwym tam, gdzie nikt na ciebie nie czeka?