Odkrycie, które zniszczyło moją rodzinę: Jak złoto w piwnicy zmieniło wszystko
— Nie ruszaj tego! — krzyknął ojciec, gdy tylko zobaczył, jak podnoszę ciężką, zardzewiałą skrzynię spod starych desek w piwnicy. Jego głos odbił się echem od wilgotnych ścian, a ja poczułem, jak serce wali mi w piersi. Przez chwilę myślałem, że zaraz się na mnie rzuci. Ale nie ruszył się z miejsca. Stał tylko, blady jak ściana, z szeroko otwartymi oczami.
Miałem wtedy trzydzieści osiem lat i właśnie wróciłem do rodzinnego domu w Radomiu po rozwodzie. Chciałem zacząć od nowa, wyremontować stary dom po dziadkach i może wreszcie znaleźć spokój. Ale tego dnia wszystko się zmieniło.
Skrzynia była ciężka, pokryta kurzem i pajęczynami. Gdy ją otworzyłem, zobaczyłem błysk złota — monety i sztabki, poukładane równo jakby ktoś dopiero co je tam schował. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć własnym oczom. — To niemożliwe — wyszeptałem. Ojciec patrzył na mnie z przerażeniem.
— Zamknij to i zapomnij, że to widziałeś — powiedział cicho. — To nie jest nasze.
Ale jak miałem zapomnieć? Przez kolejne dni nie mogłem spać. W głowie miałem tylko jedno: ile to może być warte? Zacząłem szukać informacji w internecie, porównywać monety ze zdjęciami w katalogach. Szybko zrozumiałem, że to nie są zwykłe pamiątki po dziadku — to prawdziwy skarb, wart miliony.
Nie wytrzymałem i powiedziałem o wszystkim mojej siostrze, Magdzie. Zawsze byliśmy blisko, ale od śmierci mamy coś się między nami popsuło. Magda przyjechała następnego dnia z mężem, Pawłem. — To nasza szansa! — powiedziała z błyskiem w oku. — Możemy wreszcie wyjechać z tego miasta, kupić dom pod Warszawą, zapewnić dzieciom przyszłość.
Ojciec był przeciwny. — To przeklęte złoto! — powtarzał uparcie. — Nie wiecie, co robicie.
Ale nikt go nie słuchał. Zaczęliśmy się kłócić o podział pieniędzy, zanim jeszcze cokolwiek sprzedaliśmy. Paweł chciał wszystko sprzedać na czarnym rynku. Magda nalegała, żeby zgłosić znalezisko do muzeum i liczyć na nagrodę. Ja sam nie wiedziałem, co robić.
W nocy nie spałem. Słyszałem, jak ojciec chodzi po domu, rozmawia sam ze sobą. Czułem się jak złodziej we własnym domu. Zaczęły się telefony od kuzynów, których nie widziałem od lat. Ktoś musiał puścić parę o skarbie.
Pewnego wieczoru Magda przyszła do mnie do pokoju. — Słuchaj, musimy działać szybko — szepnęła nerwowo. — Paweł już rozmawiał z kimś z Warszawy. Możemy sprzedać wszystko za gotówkę.
— A ojciec? — zapytałem.
— On już swoje przeżył — odpowiedziała zimno.
Nie poznałem jej. Zawsze była wrażliwa, opiekowała się mną po śmierci mamy. Teraz patrzyła na mnie jak na przeszkodę.
Następnego dnia ojciec zniknął. Zostawił tylko kartkę: „Nie szukajcie mnie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.” Szukałem go po całym mieście, dzwoniłem do szpitali i na policję. Bez skutku.
W domu atmosfera była nie do zniesienia. Paweł coraz częściej podnosił głos na Magdę, a ona zamykała się w sobie. Ja czułem się winny wszystkiemu — gdybym nie ruszał tej skrzyni, może wszystko byłoby jak dawniej.
W końcu zdecydowałem: zgłoszę znalezisko na policję. Nie mogłem żyć z tym ciężarem na sumieniu. Gdy powiedziałem o tym Magdzie i Pawłowi, wybuchła awantura.
— Ty idioto! — krzyczał Paweł. — Chcesz nas wszystkich pogrążyć?
Magda płakała. — Zawsze byłeś słaby — rzuciła przez łzy.
Zgłosiłem wszystko następnego dnia rano. Policja zabezpieczyła złoto, a my zostaliśmy z niczym… i z rozbitą rodziną.
Ojciec wrócił po miesiącu. Był wychudzony i starszy o dziesięć lat. — Złoto niszczy ludzi — powiedział tylko i zamknął się w swoim pokoju.
Dziś siedzę w tej samej piwnicy i patrzę na puste miejsce po skrzyni. Straciłem siostrę, ojca i poczucie bezpieczeństwa. Czy naprawdę warto było szukać szczęścia w złocie?
Czasem myślę: czy gdybym zostawił tę skrzynię nietkniętą, bylibyśmy dziś szczęśliwsi? Czy pieniądze zawsze muszą niszczyć to, co najważniejsze?