Od urazy do pojednania: Dlaczego zdecydowałam się pomóc teściowej
— Naprawdę chcesz, żebym to zrobiła? — zapytałam Marka, patrząc mu prosto w oczy. W jego spojrzeniu widziałam zmęczenie, ale i coś jeszcze — może nadzieję, że w końcu się zgodzę. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara.
— Ona nie ma nikogo innego, Aniu — powiedział cicho. — Ja pracuję całymi dniami, a ty jesteś w domu. Proszę cię.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Przez dwadzieścia lat naszego małżeństwa jego matka traktowała mnie jak powietrze. Nigdy nie usłyszałam od niej dobrego słowa, nie zapytała, jak się czuję, nie przyszła z pomocą, gdy rodziłam nasze dzieci czy gdy chorowałam. Zawsze byłam dla niej tą „obcą”, która zabrała jej syna. Pamiętam, jak na naszym weselu patrzyła na mnie z chłodnym dystansem, a potem przez lata nieustannie dawała mi odczuć, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej Marka.
— Przecież ona nigdy nie była dla nas — wyszeptałam. — Nawet dzieciom nie kupiła nigdy prezentu na urodziny.
Marek spuścił wzrok. — Wiem. Ale jest stara i chora. Nie możemy jej tak zostawić.
W tej chwili poczułam w sobie mieszankę gniewu i żalu. Przez tyle lat próbowałam zdobyć jej sympatię — piekłam ciasta na święta, zapraszałam ją na rodzinne obiady, wysyłałam zdjęcia wnuków. Zawsze odmawiała albo przychodziła z miną, jakby przyszła na pogrzeb. Kiedyś nawet usłyszałam przez przypadek, jak mówiła do sąsiadki: „Moja synowa? Taka sobie. Marek zasłużył na lepszą.”
A teraz miałam jej pomagać? Zawozić do lekarza, gotować obiady, sprzątać jej mieszkanie? Czułam się upokorzona samą myślą o tym. Ale patrząc na Marka, widziałam w nim tego chłopca, który zawsze chciał być dobrym synem.
Następnego dnia zadzwonił telefon. To była ona.
— Anna? — jej głos był słaby i drżący. — Czy mogłabyś mi pomóc? Upadłam i nie mogę wstać.
Przez chwilę stałam z telefonem przy uchu, czując jak wzbiera we mnie fala dawnych urazów. Ale coś w jej głosie sprawiło, że ruszyłam natychmiast. Pojechałam do niej taksówką, bo Marek był w pracy.
Zastałam ją leżącą na podłodze w kuchni. Była blada i wystraszona jak dziecko.
— Dziękuję… — wyszeptała, kiedy pomogłam jej usiąść na krześle.
Nie odpowiedziałam nic. Zaparzyłam jej herbatę i zadzwoniłam po lekarza. Przez cały czas milczałyśmy. W powietrzu wisiało wszystko to, czego nigdy sobie nie powiedziałyśmy.
Przez kolejne tygodnie odwiedzałam ją codziennie. Gotowałam zupy, sprzątałam mieszkanie, robiłam zakupy. Czasem próbowała rozmawiać:
— Anna… — zaczynała niepewnie.
Ale ja byłam chłodna i rzeczowa. Nie chciałam rozmawiać o przeszłości.
Pewnego dnia znalazłam w jej szufladzie stare zdjęcia Marka z dzieciństwa. Usiadła obok mnie i zaczęła opowiadać historie z tamtych lat — o tym, jak sama wychowywała Marka po śmierci męża, jak ciężko pracowała w fabryce, żeby niczego mu nie brakowało.
— Bałam się… że cię stracę — powiedziała nagle cicho. — Bałam się, że on cię pokocha bardziej niż mnie.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie surową teściową, ale samotną kobietę pełną lęków.
— Ale przecież… — zaczęłam.
— Wiem, byłam dla ciebie okropna — przerwała mi ze łzami w oczach. — Przepraszam cię, Aniu. Naprawdę żałuję.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez tyle lat marzyłam o tych słowach, a teraz poczułam tylko pustkę i smutek po straconym czasie.
Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się powoli zmieniać. Zaczęłyśmy rozmawiać o codziennych sprawach, śmiać się z drobnych rzeczy. Czasem płakałyśmy razem nad tym wszystkim, co nas podzieliło.
Marek zauważył zmianę niemal od razu.
— Dziękuję ci — powiedział pewnego wieczoru, obejmując mnie mocno. — Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
Czasem zastanawiam się, czy mogło być inaczej. Czy gdybyśmy wcześniej rozmawiały szczerze o swoich lękach i żalach, uniknęłybyśmy tylu lat bólu? Czy przebaczenie zawsze przychodzi za późno?
Może każdy z nas nosi w sobie rany z przeszłości i tylko od nas zależy, czy pozwolimy im się zabliźnić. Czy warto trzymać się urazy przez całe życie? A może czasem wystarczy jeden gest, jedno słowo „przepraszam”, by zacząć wszystko od nowa?