Obcy za drzwiami mojego mieszkania – co zrobić, gdy ktoś żąda dostępu do twojego domu?

– Proszę pani, my naprawdę nie mamy gdzie iść! – krzyczała kobieta przez zamknięte drzwi mojego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Jej głos był rozedrgany, a za nią stał mężczyzna z dwójką dzieci, które tuliły się do siebie, patrząc na mnie wielkimi oczami. Stałam po drugiej stronie drzwi, ściskając telefon w dłoni, serce waliło mi jak młotem.

Nie tak wyobrażałam sobie wynajem mieszkania. Miałam 32 lata, na imię mam Agnieszka. Po rozwodzie z Markiem zostałam sama z kredytem i pustką w sercu. Wynajmowałam swoje dwupokojowe mieszkanie, żeby jakoś spiąć budżet. Wprowadziłam się do mamy na Bielany, a mieszkanie na Wiktorskiej miało być moim ratunkiem przed finansową katastrofą.

Wszystko szło dobrze do zeszłego tygodnia. Najemca, pan Jarek, był spokojnym informatykiem po czterdziestce. Płacił regularnie, nie robił problemów. Aż nagle zadzwonił do mnie w środku nocy.

– Pani Agnieszko, przepraszam, ale muszę wyjechać na kilka tygodni służbowo. Czy mogę zostawić klucze sąsiadce? – zapytał.

Zgodziłam się bez wahania. Znałam sąsiadkę, panią Krystynę, od lat. Ale kilka dni później zaczęły się telefony od nieznanych numerów.

– Dzień dobry, tu rodzina Nowaków. Pani mieszkanie jest wolne? Potrzebujemy pilnie noclegu – usłyszałam w słuchawce.

Zdziwiłam się, ale odmówiłam grzecznie. Potem przyszła wiadomość na Messengerze: „Proszę nas wpuścić, mamy dzieci, nie mamy gdzie spać”.

Aż w końcu pojawili się pod drzwiami mojego mieszkania.

– Proszę pani, pan Jarek powiedział, że możemy tu zamieszkać! – kobieta była coraz bardziej natarczywa.

– Przykro mi, ale nie mogę was wpuścić. To nie jest hostel! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Mężczyzna spojrzał na mnie z wyrzutem:

– Ma pani serce z kamienia? Dzieci będą spały na klatce?

Zamknęłam drzwi i zadzwoniłam do Jarka. Nie odbierał. Napisałam SMS-a: „Czy zna pan rodzinę Nowaków? Dlaczego twierdzą, że mogą zamieszkać w moim mieszkaniu?”

Cisza. Przez kolejne dni obcy ludzie pojawiali się pod drzwiami. Sąsiedzi zaczęli pytać, czy wynajmuję mieszkanie na pokoje. Mama była przerażona:

– Agnieszko, co to za ludzie? Może powinnaś zgłosić to na policję?

Ale ja czułam się rozdarta. Z jednej strony bałam się o swoje mieszkanie i bezpieczeństwo lokatorów. Z drugiej – patrzyłam na te dzieci i czułam wyrzuty sumienia. Może naprawdę są w potrzebie? Może Jarek im coś obiecał?

W końcu zadzwoniłam do prawnika.

– Pani Agnieszko, jeśli nie podpisała pani żadnej umowy z tymi osobami, nie mają prawa wejść do mieszkania. Proszę nie otwierać drzwi i zgłosić sprawę na policję, jeśli będą nachalni – usłyszałam.

Ale czy to takie proste? W nocy śniły mi się dzieci śpiące na klatce schodowej. Rano znalazłam kartkę wsuniętą pod drzwi: „Błagamy o pomoc”.

Zadzwoniłam do Jarka jeszcze raz. Tym razem odebrał.

– Panie Jarku, co się dzieje? Kim są ci ludzie?

– Przepraszam panią… To znajomi mojej kuzynki. Powiedziałem im tylko, że może kiedyś będzie wolne… Nie sądziłem, że przyjdą bez uprzedzenia!

Byłam wściekła.

– To nie jest hotel! Nie może pan rozdawać adresu mojego mieszkania! – krzyczałam przez telefon.

Jarek przepraszał, ale mleko się rozlało. Rodzina Nowaków pojawiała się jeszcze przez kilka dni. W końcu zadzwoniłam na policję.

Policjant był rzeczowy:

– Proszę nie wpuszczać nikogo obcego i zgłaszać każdą próbę wtargnięcia. Jeśli będą nachalni, przyjedziemy natychmiast.

Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole u mamy i rozpłakałam się jak dziecko.

– Mamo, co ja mam robić? Czuję się jak potwór…

Mama objęła mnie ramieniem:

– To nie twoja wina. Pomagać trzeba mądrze. Nie możesz ryzykować własnego bezpieczeństwa.

Ale ja nadal nie mogę spać spokojnie. Każdy dźwięk na klatce przyprawia mnie o dreszcze. Zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była pomóc tej rodzinie? A może to była próba oszustwa?

Czasem myślę: czy dobroć zawsze musi oznaczać naiwność? Jak odróżnić prawdziwą potrzebę od manipulacji? Co wy byście zrobili na moim miejscu?