Obca we własnym domu przez nową rodzinę syna

– Mamo, dziś przyprowadzę moją dziewczynę. Chcę, żebyście się poznali. Od dawna o tym marzyłem, ale jakoś nie wychodziło. Jej córeczka jest teraz u babci, więc to idealny dzień – powiedział Jakub, wchodząc do kuchni z kubkiem kawy. Zatrzymałam się w pół ruchu, z łyżką w dłoni, i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Dobrze, Jakubie – odpowiedziałam cicho, choć w środku czułam narastający niepokój. Od miesięcy czułam, że coś się zmienia. Mój syn coraz rzadziej wracał do domu, coraz mniej ze mną rozmawiał. Ale nie spodziewałam się, że ten dzień nadejdzie tak nagle.

Przez cały ranek chodziłam po domu jak na szpilkach. Układałam poduszki na kanapie, poprawiałam obrus na stole, sprawdzałam czy ciasto drożdżowe już wyrosło. W głowie kłębiły mi się myśli: Kim ona jest? Czy będzie dla niego dobra? Czy ja w ogóle jestem jeszcze potrzebna?

O siedemnastej usłyszałam dźwięk domofonu. Jakub wszedł pierwszy, za nim szła młoda kobieta o ciemnych włosach i poważnych oczach. Uśmiechnęła się nieśmiało.

– Mamo, poznaj Martę – powiedział syn z dumą w głosie.

– Dzień dobry pani Katarzyno – odezwała się Marta cicho. – Bardzo mi miło panią poznać.

Starałam się być uprzejma. Zaprosiłam ich do salonu, podałam herbatę i ciasto. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o pracy Marty w szkole podstawowej, o jej córce Zosi, która ma siedem lat i uwielbia konie. Jakub patrzył na Martę z takim ciepłem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam.

Wieczorem, gdy już wyszli, usiadłam w pustym salonie i poczułam dziwną pustkę. Przez okno patrzyłam na ogród, który kiedyś tętnił życiem – dziecięcymi zabawami, śmiechem Jakuba i jego kolegów. Teraz wszystko wydawało się takie obce.

Kilka tygodni później Jakub oznajmił mi, że Marta z Zosią zamieszkają z nami na jakiś czas. – To tylko na próbę, mamo. Chcemy zobaczyć, jak nam będzie razem – tłumaczył. Nie miałam siły protestować. Przecież to jego życie.

Pierwsze dni były trudne. Zosia była nieśmiała, ale szybko zaczęła traktować dom jak swój własny. Wszędzie zostawiała swoje zabawki, rysowała kredkami po stole w kuchni. Marta przejęła kuchnię – gotowała inaczej niż ja, inaczej układała naczynia w szafkach. Czułam się jak gość we własnym domu.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Jakuba i Marty w ich pokoju:

– Twoja mama chyba mnie nie lubi…
– Daj jej czas. To dla niej trudne – odpowiedział Jakub cicho.

Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam taka okropna? Przecież starałam się być uprzejma…

Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Zosia coraz częściej mówiła do mnie „ciociu” zamiast „pani Katarzyno”. Marta zaczęła urządzać dom po swojemu: przestawiła meble w salonie, powiesiła nowe zasłony w kuchni bez pytania mnie o zdanie.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle i zobaczyłam Martę siedzącą przy stole z moimi dokumentami.

– Co ty robisz? – zapytałam ostro.
– Szukałam rachunków za prąd… chciałam zapłacić za naszą część – odpowiedziała zmieszana.

Poczułam się upokorzona. To był mój dom! Moje rachunki! Moje życie!

Wieczorem wybuchła kłótnia:
– Mamo, dlaczego jesteś taka nieprzyjemna dla Marty? Przecież ona nic złego nie zrobiła! – krzyczał Jakub.
– Bo czuję się tu obca! – odpowiedziałam drżącym głosem. – Wszystko się zmieniło odkąd tu zamieszkałyście!
– To już nie jest tylko twój dom! – rzucił syn i wyszedł trzaskając drzwiami.

Zostałam sama w kuchni. Siedziałam długo przy stole, słuchając ciszy przerywanej śmiechem Zosi dobiegającym z pokoju obok.

Od tamtej pory zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam w swoim pokoju albo wychodziłam na długie spacery po parku Cytadela. Czułam się coraz bardziej samotna i niepotrzebna.

Pewnego dnia spotkałam w parku moją dawną koleżankę ze studiów, Elżbietę.
– Katarzyno, co się z tobą dzieje? Wyglądasz na przygnębioną…
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:
– Musisz walczyć o siebie. To twój dom! Nie pozwól im odebrać ci poczucia bezpieczeństwa.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i zaprosiłam Martę na rozmowę.
– Musimy ustalić pewne zasady – powiedziałam stanowczo. – To jest mój dom i chcę mieć wpływ na to, co się tutaj dzieje.
Marta spojrzała na mnie zaskoczona, ale skinęła głową.
– Rozumiem pani Katarzyno… Przepraszam, jeśli poczuła się pani odsunięta. Nie chciałam tego.

Rozmawiałyśmy długo – o granicach, o potrzebach każdej z nas. Było trudno, ale poczułam ulgę.

Dziś wiem jedno: życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy myślisz, że już wszystko masz poukładane. Czy można odzyskać swoje miejsce w rodzinie, gdy wszystko wokół się zmienia? Czy da się pogodzić rolę matki z rolą teściowej i współlokatorki? Czasem mam wrażenie, że jestem tylko cieniem we własnym domu… Ale może to właśnie teraz uczę się być sobą na nowo?