Noc, kiedy straciłem i odzyskałem Zosię: Opowieść o strachu, nadziei i rodzinnych ranach

– Zosia! Oddychaj, proszę… Zosiu, nie rób mi tego! – krzyczałem przez łzy, trzymając w ramionach moją maleńką córkę. Jej ciałko było bezwładne, a twarz przybrała nienaturalnie siny odcień. Wszystko działo się w półmroku naszej sypialni, gdzie jeszcze przed chwilą spała spokojnie w swoim łóżeczku. Moja żona, Marta, wbiegła do pokoju z telefonem przy uchu, drżącymi rękami wybierając numer pogotowia.

– Halo? Proszę przyjechać! Moje dziecko nie oddycha! – jej głos był roztrzęsiony, a ja czułem, jak świat wokół mnie się rozmywa. W głowie miałem tylko jedno: nie mogę jej stracić. Nie mogę stracić Zosi.

Zacząłem robić sztuczne oddychanie, tak jak uczyli nas na szkole rodzenia. Każda sekunda była wiecznością. Wspomnienia z dzieciństwa przelatywały mi przez głowę – ojciec, który nigdy nie potrafił okazać mi czułości, matka zamknięta w swoim świecie po śmierci mojego brata. Czy teraz historia miała się powtórzyć? Czy miałem zostać kolejnym ojcem, który nie potrafił ochronić swojego dziecka?

W końcu Zosia wydała z siebie cichy dźwięk – jakby westchnienie. Otworzyła oczy na ułamek sekundy. Pogotowie przyjechało po kilku minutach, które wydawały się wiecznością. Ratownicy przejęli ją ode mnie, a ja osunąłem się na podłogę. Marta płakała, trzymając mnie za rękę.

W szpitalu czas płynął inaczej. Siedzieliśmy na plastikowych krzesłach pod neonowym światłem, milcząc. Każdy dźwięk wydawał się zbyt głośny. Lekarz wyszedł po godzinie.

– Państwa córka miała bezdech niemowlęcy. Udało się ją uratować. Musimy ją jednak obserwować przez kilka dni – powiedział spokojnie.

Marta wybuchła płaczem. Ja poczułem ulgę, ale też gniew – na siebie, na los, na Boga, jeśli gdzieś tam był. Przecież obiecałem sobie, że będę lepszym ojcem niż mój własny. Że nie pozwolę, by moje dziecko czuło się samotne czy niekochane.

Tej nocy nie spałem ani minuty. Siedziałem przy łóżeczku Zosi na oddziale dziecięcym i patrzyłem na jej drobne paluszki. Przypomniałem sobie rozmowę z ojcem sprzed lat:

– Synu, życie to ciągłe pasmo strat. Trzeba nauczyć się je znosić – powiedział mi wtedy, gdy miałem dziesięć lat i zmarł mój brat Michał.

Nigdy mu tego nie wybaczyłem. Zamiast mnie przytulić, zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Teraz bałem się, że historia zatoczy koło.

Marta była inna niż ja – silna i otwarta. Ale tej nocy zobaczyłem w niej strach, którego nigdy wcześniej nie widziałem.

– Co jeśli to się powtórzy? – zapytała szeptem.

– Nie wiem… Ale będziemy przy niej cały czas – odpowiedziałem, choć sam nie wierzyłem w swoje słowa.

Kolejne dni były jak życie pod kloszem. Każdy dźwięk z monitora serca Zosi sprawiał, że zamierałem ze strachu. Marta zaczęła unikać rozmów o przyszłości. Ja coraz częściej wracałem myślami do własnego dzieciństwa i tego, jak bardzo bałem się utraty bliskich.

Pewnego wieczoru usłyszałem Martę rozmawiającą przez telefon z jej matką:

– On nie rozumie… On zamyka się w sobie tak jak jego ojciec… Ja już nie wiem, jak do niego dotrzeć…

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przecież starałem się być obecny – siedziałem przy Zosi dniami i nocami. Ale czy bycie fizycznie wystarczy? Czy potrafię być dla nich wsparciem emocjonalnym?

Po tygodniu wypisali nas do domu. Zosia spała spokojnie w swoim łóżeczku, a ja siedziałem obok niej z kubkiem zimnej kawy. Marta weszła do pokoju i usiadła naprzeciwko mnie.

– Musimy porozmawiać – powiedziała cicho.

– Wiem… Przepraszam, że się zamknąłem. Po prostu… boję się bardziej niż kiedykolwiek.

– Ja też się boję. Ale musimy być razem w tym wszystkim. Inaczej zgubimy siebie nawzajem – odpowiedziała i pierwszy raz od tygodnia złapała mnie za rękę.

Wtedy zrozumiałem, że walka z losem to nie tylko walka o życie Zosi, ale też o nasze małżeństwo i o to, by nie powielać błędów naszych rodziców.

Minęły miesiące. Zosia rosła zdrowa i silna, ale strach pozostał gdzieś w tle – jak cień za plecami. Każda noc była próbą zaufania losowi na nowo.

Czasem patrzę na nią i myślę: czy potrafię wybaczyć losowi to wszystko? Czy można nauczyć się żyć z lękiem i nie pozwolić mu zniszczyć tego, co najważniejsze?

A Wy? Czy potrafilibyście zaufać jeszcze raz po takim doświadczeniu? Czy można naprawdę wybaczyć losowi?