Nigdy niekończące się pożyczki: Jak pieniądze zniszczyły naszą rodzinę
— Znowu dzwoniła twoja mama — powiedziałam cicho, patrząc na Andrzeja, który właśnie wrócił z pracy. W jego oczach pojawił się cień niepokoju, jakby wiedział, co za chwilę usłyszy.
— I co tym razem? — zapytał, próbując udawać obojętność, ale jego głos drżał.
— Pytała, kiedy przelejemy jej kolejną ratę. Mówi, że bez tego nie zapłaci czynszu. Andrzej, my już nie mamy z czego jej dawać…
Cisza. Tylko tykanie zegara na ścianie i szum ulicy za oknem. Przypomniałam sobie dzień, w którym pierwszy raz poprosiła nas o pomoc. Było lato, upał lał się z nieba, a ona siedziała przy naszym stole, ściskając w dłoniach kubek herbaty. „To tylko na chwilę, kochani. Oddam wam wszystko do końca roku. Przysięgam.” Wtedy jeszcze wierzyłam w jej słowa.
Teraz minęły dwa lata. Dwa lata niekończących się próśb, wymówek i obietnic bez pokrycia. Dwa lata kłótni z Andrzejem, który za każdym razem powtarzał: „To moja mama. Nie mogę jej zostawić na lodzie.” A ja? Ja czułam się coraz bardziej osamotniona w tym wszystkim.
Pieniądze, które miały być na remont mieszkania, stopniały szybciej niż śnieg w marcu. Zamiast nowej łazienki mieliśmy coraz większy dług na koncie i coraz mniej wspólnych rozmów przy kolacji. Każda wiadomość od teściowej była jak kolejne uderzenie młotkiem w nasze małżeństwo.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.
— Andrzej, musimy coś z tym zrobić! — wybuchłam, kiedy po raz kolejny zobaczyłam powiadomienie z banku o debecie.
— Co chcesz zrobić? Wyrzucić ją na bruk? — jego głos był zimny jak lód.
— Nie! Ale nie możemy żyć tylko dla niej! My też mamy swoje życie! — łzy napłynęły mi do oczu.
— To moja matka! — krzyknął. — Ty byś swojej matce odmówiła?
Zamilkłam. Moja mama nie żyła od lat. Nie miałam nawet do kogo zadzwonić po radę. Czułam się zdradzona przez los i przez własnego męża.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa.
— Kasiu, kochanie… Ja wiem, że to trudne, ale może mogłabyś jeszcze raz porozmawiać z Andrzejem? On mnie chyba już nie słucha…
— Pani Zofio… — zaczęłam ostrożnie. — My naprawdę już nie mamy pieniędzy. Musimy spłacić własne zobowiązania.
— Ale ja wam oddam! Przecież wiecie, że zawsze dotrzymuję słowa! — jej głos był pełen rozpaczy i… pretensji?
— Minęły dwa lata… — powiedziałam cicho.
Rozłączyła się bez słowa.
Wieczorem Andrzej wrócił później niż zwykle. Wyglądał na zmęczonego i przybitego.
— Mama płakała przez telefon — powiedział bez wstępu. — Powiedziała, że ją zostawiliśmy.
— A my? Kto nas ratuje? — zapytałam gorzko.
Zaczęliśmy się oddalać od siebie. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Nasza córka Ola zaczęła pytać, dlaczego tata śpi na kanapie.
Pewnej nocy usiadłam przy komputerze i zaczęłam spisywać wszystkie przelewy dla teściowej. Suma była przerażająca – ponad 60 tysięcy złotych. Zrobiłam zdjęcie tabelki i wysłałam ją Andrzejowi mailem z jednym pytaniem: „Ile jeszcze?”
Następnego dnia wrócił wcześniej do domu. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Rozmawiałem z mamą — powiedział cicho. — Powiedziałem jej, że więcej nie możemy jej pomagać. Że musimy zadbać o siebie i Olę.
Patrzyłam na niego długo. W jego oczach widziałam ból i ulgę jednocześnie.
— I co powiedziała?
— Że jestem niewdzięcznym synem. Że ją zdradziłem.
Objęłam go mocno. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że jesteśmy razem po tej samej stronie barykady.
Ale to nie był koniec problemów. Teściowa przestała odbierać telefony, przestała odwiedzać Olę. Ola płakała wieczorami: „Dlaczego babcia mnie już nie kocha?” Nie umiałam jej odpowiedzieć.
W pracy zaczęłam mieć problemy z koncentracją. Szef wezwał mnie na rozmowę:
— Kasiu, co się dzieje? Jesteś tu tylko ciałem, myślami gdzie indziej…
Nie umiałam mu odpowiedzieć. Czułam się winna wobec wszystkich: wobec męża, córki, teściowej… siebie samej najbardziej.
Minęły kolejne miesiące. Zaczęliśmy spłacać długi, powoli odbudowywać nasze życie rodzinne. Ale rana została. Każde święta były pełne napięcia i niedopowiedzeń. Ola dorastała bez kontaktu z babcią, a ja ciągle zastanawiałam się, czy podjęliśmy dobrą decyzję.
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie postawić granice? Czy rodzina naprawdę powinna być ponad wszystko – nawet jeśli to oznacza poświęcenie własnego szczęścia?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?