Nieproszony gość czy ukryta dobroć? Gdy mąż zaskoczył mnie swoją tajemnicą
— Kto to był, Piotr? — zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przez uchylone drzwi widziałam, jak mój mąż zamyka za kimś drzwi wejściowe. Była 22:30, a ja od kilku tygodni czułam, że coś się dzieje. Piotr wracał później z pracy, coraz częściej odbierał tajemnicze telefony i wychodził na krótkie „spacery”, których nigdy wcześniej nie potrzebował.
— To tylko kolega z pracy, Aniu — odpowiedział zbyt szybko, unikając mojego wzroku. — Miał problem, potrzebował pogadać.
Nie uwierzyłam mu. Zbyt długo byliśmy razem, żebym nie wyczuła fałszu w jego głosie. Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się najgorsze scenariusze: zdrada, długi, może nawet jakieś kłopoty z prawem? Każdy jego gest wydawał mi się podejrzany. Nawet nasza córka, Zosia, zauważyła napiętą atmosferę. „Mamo, czemu tata jest taki smutny?” — zapytała pewnego wieczoru.
W końcu nie wytrzymałam. Gdy Piotr po raz kolejny wyszedł wieczorem „na chwilę”, postanowiłam go śledzić. Czułam się jak bohaterka taniego kryminału, ale nie mogłam inaczej. Szłam za nim przez pół miasta, aż dotarł do starej kamienicy na Pradze. Wszedł do klatki schodowej i zniknął na drugim piętrze. Stałam pod drzwiami, słysząc ciche rozmowy i śmiech dzieci.
Po kilku minutach Piotr wyszedł. Zamarł na mój widok.
— Co ty tu robisz? — spytał zaskoczony.
— To ja powinnam zapytać! — wybuchłam. — Kim są ci ludzie? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Wtedy zobaczyłam ją — młodą kobietę z dwójką dzieci. Chłopiec miał może pięć lat, dziewczynka była niewiele starsza od Zosi. Kobieta spojrzała na mnie niepewnie.
— Przepraszam… To pani mąż bardzo nam pomógł — powiedziała cicho.
Piotr spuścił głowę.
— Aniu, to Marta. Straciła pracę i mieszkanie przez byłego męża. Pomagam im trochę… przynoszę jedzenie, czasem pieniądze na czynsz.
Poczułam się jak najgorsza żona świata. Przez tyle dni podejrzewałam go o zdradę, a on po prostu pomagał komuś w potrzebie. Ale dlaczego mi nie powiedział?
W drodze do domu milczeliśmy. Dopiero gdy Zosia zasnęła, usiedliśmy w kuchni.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — spytałam cicho.
Piotr długo milczał.
— Bałem się twojej reakcji. Wiem, że ledwo wiążemy koniec z końcem… Nie chciałem ci dokładać zmartwień. Poza tym… sam nie wiem. Może chciałem poczuć się potrzebny?
Patrzyłam na niego i czułam narastającą złość pomieszaną ze wzruszeniem.
— Myślisz, że nie rozumiem? Że nie chciałabym pomóc? Przecież zawsze byliśmy drużyną!
Piotr pokiwał głową.
— Przepraszam, Aniu. Chciałem dobrze… Ale chyba zapomniałem, że dobro zaczyna się od szczerości.
Przez kolejne dni próbowałam poukładać sobie wszystko w głowie. Z jednej strony byłam dumna z Piotra — okazało się, że ma serce większe niż myślałam. Z drugiej — bolało mnie to ukrywanie prawdy. Nasza relacja była zawsze oparta na zaufaniu. Czy jedno kłamstwo mogło to przekreślić?
Zaczęliśmy rozmawiać więcej niż kiedykolwiek wcześniej. O naszych lękach, o tym, co nas boli i co cieszy. Piotr przyznał się do poczucia winy — czuł się bezużyteczny po zwolnieniach w pracy i chciał udowodnić sobie (i światu), że jeszcze coś znaczy.
Zaproponowałam, żebyśmy razem odwiedzili Martę i jej dzieci. Zosia przyniosła swoje stare zabawki dla małego Kacpra i Julki. Siedzieliśmy potem wszyscy przy herbacie w ich maleńkim mieszkaniu i po raz pierwszy od dawna poczułam prawdziwą bliskość — nie tylko z Piotrem, ale też z obcymi ludźmi, których los nagle stał się dla nas ważny.
Nie było łatwo odbudować zaufanie. Czasem łapałam się na tym, że sprawdzam Piotrowi telefon albo dopytuję o każdy szczegół dnia. Ale powoli uczyliśmy się na nowo być razem — już bez tajemnic.
Dziś wiem jedno: czasem największe dramaty rodzą się z braku rozmowy i zwykłych ludzkich obaw. Ale czy można kochać naprawdę, jeśli nie potrafimy być wobec siebie szczerzy?
Czy wy też kiedyś baliście się powiedzieć prawdę bliskiej osobie? Jak radzicie sobie z takimi sytuacjami?