Nieproszona na wesele, ale oczekiwana jako wsparcie: Dwoistość rodzinnych oczekiwań

„Mamo, nie bierz tego do siebie, ale z Martą zdecydowaliśmy, że ślub będzie tylko dla najbliższych…”

Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Głos mojego syna, Pawła, brzmiał spokojnie, jakby mówił o pogodzie. A ja czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi. „Najbliżsi” – czy ja nie jestem najbliższą osobą? Po tych wszystkich latach samotnego wychowywania go po odejściu jego ojca? Po tych wszystkich nocach, kiedy czuwałam przy jego łóżku, gdy miał gorączkę albo złamane serce?

„Paweł… przecież jestem twoją mamą”, wyszeptałam, ale on już podjął decyzję. „Mamo, Marta tak się czuje. Jej rodzice też nie będą. Chcemy to zrobić po swojemu.”

Rozłączył się. Zostałam sama w kuchni, wśród zapachu rosołu gotowanego specjalnie dla niego. Wtedy płakałam jak dziecko.

Ślub odbył się w maju. Tydzień później Paweł zadzwonił: „Mamo, Marta potrzebuje pomocy z Maćkiem. Mogłabyś go popilnować? Mamy dużo spraw do załatwienia.”

Tak to się zaczęło. Nie byłam wystarczająco dobra na wesele, ale byłam dobra do pilnowania wnuka, pieczenia ciast, pożyczania pieniędzy na kaucję za mieszkanie na Mokotowie. Marta nigdy nie zwracała się do mnie po imieniu – zawsze „pani Teresa”. Nigdy nie usłyszałam od niej „dziękuję” prosto w oczy. Zawsze tylko Paweł: „Marta ci dziękuje.”

Moja siostra Barbara powiedziała mi kiedyś: „Teresa, dla nich jesteś tylko pomocą domową. Dlaczego ciągle im pomagasz?” Ale ja nie umiałam inaczej. To była moja rodzina. Nawet jeśli czułam się zawsze na uboczu.

Pewnego dnia Marta przyszła osobiście. Bez uśmiechu podała mi Maćka i torbę z pieluchami. „Paweł jest w pracy. Przyjedziemy po niego wieczorem.”

Zebrałam się na odwagę: „Marto… mogę zapytać… dlaczego nie zaprosiliście mnie na ślub?”

Zmrużyła oczy: „To była nasza decyzja. Nie chciałam nikogo z rodziny. Moi rodzice też nie byli.”

„Ale jestem matką Pawła…”

„Proszę pani, nie chcę o tym rozmawiać. Ślub już był. Teraz potrzebujemy pomocy.”

Zostałam w drzwiach z Maćkiem na rękach i poczułam się jak obca we własnym domu.

Lata mijały. Pomagałam im we wszystkim – gdy Paweł zachorował, gdy Marta straciła pracę w szkole, gdy Maciek miał zapalenie płuc i musieli biegać po lekarzach. Nigdy nie usłyszałam słowa „dziękuję” od Marty. Nigdy nie zaprosili mnie na wspólne święta ani urodziny Maćka.

Pewnego wieczoru Barbara przyszła do mnie i znalazła mnie zapłakaną nad starym zdjęciem Pawła z balu przebierańców w przedszkolu – był wtedy księciem, a ja królową.

„Teresa, musisz zacząć szanować samą siebie”, powiedziała cicho.

Ale jak? Skoro wszystko robię z miłości do syna?

Któregoś dnia Paweł zadzwonił: „Mamo, musimy u ciebie pomieszkać przez miesiąc. Mamy problem z mieszkaniem.”

Zgodziłam się bez zastanowienia. Pierwszy tydzień był koszmarem. Marta nie rozmawiała ze mną, zostawiała tylko karteczki: „Proszę posprzątać kuchnię.” „Maciek ma alergię na mleko.”

Paweł był ciągle w pracy albo przyklejony do telefonu. Pewnego wieczoru zatrzymałam go w korytarzu:

„Paweł, dlaczego Marta tak się do mnie odnosi? Co jej zrobiłam?”

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem: „Mamo, proszę cię, nie drąż tego. Marta jest wrażliwa. Nie chce konfliktów.”

„Ale ja już nie mam siły! Czuję się tu jak służąca!”

Paweł milczał.

Tamtego wieczoru usiadłam w kuchni i napisałam list – nie do nich, ale do siebie:

„Teresa, masz prawo być szczęśliwa. Masz prawo powiedzieć NIE.”

Następnego ranka powiedziałam Marcie: „Od przyszłego tygodnia musicie znaleźć inne miejsce do mieszkania.”

Spojrzała na mnie jak na obcą: „To pani mówi poważnie?”

„Tak.”

Paweł był wściekły: „Mamo, przecież jesteśmy rodziną!”

„Rodzina to nie tylko branie”, powiedziałam cicho.

Wyprowadzili się trzy dni później bez pożegnania.

Dziś siedzę sama w kuchni i myślę: gdzie popełniłam błąd? Czy powinnam była być twardsza? A może łagodniejsza? Dlaczego w rodzinie tak łatwo zapomnieć o wdzięczności?

Może wy też to przeżyliście – uczucie, że dajecie wszystko i dostajecie tylko wymagania. Co byście zrobili na moim miejscu? Czy stawianie granic nawet wobec własnego dziecka jest słuszne?