Nieoczekiwane szczęście: dramat odnalezionej rodziny w Poroninie

– Kuba, chodź tu do nas! – głos mamy Ewy rozbrzmiał w ogrodzie, gdzie stałem pod jabłonią, próbując ukryć się przed wszystkimi. Pachniało świeżo skoszoną trawą i czymś jeszcze – czymś, co przypominało mi dzieciństwo, ale nie potrafiłem tego nazwać. Może to był zapach bezpieczeństwa, którego tak długo mi brakowało?

Przyjechaliśmy do Poronina wczoraj wieczorem. Nowi rodzice – Ewa i Marek – byli podekscytowani, a ja czułem się jak intruz w ich świecie. To była moja pierwsza wizyta na wsi, pierwsza wizyta u babci i dziadka, których znałem tylko z opowieści. Wszyscy byli dla mnie mili, aż za bardzo. Ciocia Kasia, siostra Marka, przyjechała z dwoma synami – Bartkiem i Szymkiem. Chłopaki od razu zaczęli się wygłupiać, a ja nie wiedziałem, czy mogę do nich dołączyć.

– Kuba, chodź! – powtórzyła mama, a jej głos był ciepły, ale stanowczy. Ruszyłem powoli przez ogród, czując na sobie spojrzenia wszystkich. Babcia Helena uśmiechnęła się do mnie szeroko, wyciągając ręce.

– Chodź, wnuczku! – powiedziała z takim przekonaniem, że aż zabolało mnie serce. Przecież nie jestem jej wnukiem. Nie naprawdę.

Usiadłem przy stole pod rozłożystym orzechem. Dziadek Janek nalał mi kompotu z wiśni.

– No to opowiadajcie, jak tam w tej Warszawie? – zagaił dziadek. Marek zaczął mówić o pracy, Ewa o szkole Bartka i Szymka. Ja milczałem. Czułem się jak widz w teatrze – wszyscy grali swoje role, a ja nie znałem scenariusza.

Nagle ciocia Kasia spojrzała na mnie uważnie.

– Kuba, a ty? Jak ci się podoba na wsi?

Zaskoczony wzruszyłem ramionami.

– Fajnie… – wymamrotałem.

Bartek parsknął śmiechem.

– On nawet nie wie, jak się krowę doi! – rzucił złośliwie.

Poczułem, jak robi mi się gorąco. Ewa od razu zareagowała.

– Bartek! Przeproś Kube!

Bartek przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Szymek tylko spuścił wzrok.

Wtedy babcia Helena położyła mi dłoń na ramieniu.

– Każdy kiedyś czegoś nie umiał – powiedziała cicho. – Ja też kiedyś pierwszy raz doiłam krowę i byłam cała w mleku!

Wszyscy się zaśmiali, nawet ja. Ale śmiech był krótki. W środku czułem pustkę.

Wieczorem usiadłem na schodach przed domem. Słońce zachodziło za górami. Usłyszałem kroki – to był Marek.

– Kuba… wiem, że to dla ciebie trudne – zaczął ostrożnie. – Ale chcemy, żebyś poczuł się tu jak w domu.

Nie odpowiedziałem. Bałem się zaufać. Już raz miałem rodzinę i wszystko straciłem.

– Wiem też… – Marek zawahał się – że boisz się nas pokochać. Ale my cię nie zostawimy.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

– Skąd pan to wie?

Marek uśmiechnął się smutno.

– Bo sam kiedyś byłem w twojej sytuacji. Mój ojciec… twój dziadek… nie zawsze był taki dobry. Ale ludzie się zmieniają.

Zamilkliśmy na chwilę. W oddali słychać było śmiech Bartka i Szymka.

Następnego dnia babcia zabrała mnie do sadu.

– Pomóż mi zebrać jabłka – poprosiła.

Zbieraliśmy owoce w milczeniu. Nagle babcia zaczęła mówić:

– Wiesz, Jakubie… kiedy twój tata był mały, też miał ciężko. Byliśmy biedni, dużo pracowaliśmy. Ale zawsze trzymaliśmy się razem.

Spojrzała na mnie uważnie.

– Ty też jesteś częścią tej rodziny. Nawet jeśli czasem trudno w to uwierzyć.

Poczułem łzy pod powiekami. Chciałem zapytać: „A jeśli odejdziecie? Jeśli znowu zostanę sam?” Ale nie miałem odwagi.

Po południu wybuchła awantura. Bartek pokłócił się z Szymkiem o rower, a potem zaczął wyzywać mnie od „przybłędów”. Ewa stanęła w mojej obronie, ale ciocia Kasia była wyraźnie po stronie swoich synów.

– On tu nie pasuje! – krzyknął Bartek.

Wybiegłem z domu i pobiegłem do lasu za ogrodem. Siedziałem tam długo, aż zaczęło się ściemniać. Nagle usłyszałem głos Ewy:

– Kuba! Gdzie jesteś?

Wyszła mi naprzeciw, cała zapłakana.

– Martwiliśmy się o ciebie! – szlochała. – Jesteś naszym synem! Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić!

Objęła mnie mocno. Po raz pierwszy od dawna poczułem ciepło i bezpieczeństwo.

Wieczorem cała rodzina zebrała się przy stole. Marek poprosił wszystkich o ciszę.

– Musimy porozmawiać – powiedział stanowczo. – Kuba jest częścią naszej rodziny i oczekuję szacunku dla niego tak samo jak dla każdego z was.

Ciocia Kasia zacisnęła usta, ale nie protestowała. Bartek spuścił głowę.

Babcia Helena nalała mi herbaty i uśmiechnęła się ciepło.

– Rodzina to nie tylko krew – powiedziała cicho. – To wybór serca.

Te słowa zostały ze mną na długo.

Dziś wiem, że szczęście czasem przychodzi niespodziewanie i trzeba mieć odwagę je przyjąć. Czy naprawdę można pokochać kogoś obcego jak własnego syna? Czy można zaufać rodzinie po raz drugi? Może odpowiedź kryje się właśnie w tych prostych chwilach pod jabłonią.