Niechciany ogród: Jak zostałam matką dla dzieci mojego brata
— Nie możesz tak po prostu ich zostawić! — krzyknęłam, stojąc w kuchni, gdzie światło lodówki rozcinało ciemność jak ostrze. Mój brat, Paweł, patrzył na mnie z pustką w oczach, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Właśnie wrócił z pracy, a raczej z baru, bo zapach taniego piwa był silniejszy niż zapach obiadu, który próbowałam ugotować dla jego dzieci.
— Ola, nie wtrącaj się. To moje dzieci, wiem co robię — odpowiedział z rezygnacją, siadając ciężko na krześle. Jego córka, Zosia, miała wtedy dziewięć lat i już nauczyła się nie płakać. Siedziała w swoim pokoju, przyklejona do okna, patrząc na ogród, który kiedyś pielęgnowała ich mama. Teraz ogród był dziki i zaniedbany — tak jak ich życie.
Nie mogłam spać tej nocy. Słyszałam przez cienką ścianę cichy płacz młodszego, Michała. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo — naszą mamę, która nigdy nie pozwoliłaby nam głodować czy marznąć. Paweł był wtedy inny. Zawsze mnie bronił, zawsze miał dla mnie czas. Co się z nim stało?
Rano znalazłam Zosię w kuchni. Stała na palcach i próbowała dosięgnąć do szafki z chlebem.
— Pomóc ci? — zapytałam łagodnie.
Skinęła głową, nie patrząc mi w oczy.
— Tata znowu nie wrócił na noc — wyszeptała.
Wtedy podjęłam decyzję. Zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że biorę urlop na żądanie. Spakowałam kilka rzeczy i przeniosłam się do domu Pawła. Nie wiedziałam jeszcze, że zostanę tam na dłużej.
Pierwsze dni były trudne. Michał bał się spać sam, Zosia nie chciała rozmawiać. W lodówce znalazłam tylko przeterminowany jogurt i kilka jajek. Zaczęłam gotować obiady, sprzątać, rozmawiać z nauczycielami dzieci. Dowiedziałam się, że Zosia ma zaległości w szkole, a Michał często przychodzi głodny.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Był pijany i agresywny.
— Co ty tu robisz? Chcesz mi zabrać dzieci? — wrzeszczał.
— Chcę tylko, żeby miały normalne życie! — odpowiedziałam drżącym głosem.
— Nie masz prawa! To moje dzieci!
— A gdzie byłeś przez ostatnie trzy dni? Nawet nie wiesz, że Michał miał gorączkę! — łzy napływały mi do oczu.
Paweł spojrzał na mnie z nienawiścią i wyszedł trzaskając drzwiami. Dzieci schowały się pod stołem.
Następnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Teresa.
— Ola, dobrze robisz. Te dzieci potrzebują ciebie bardziej niż własnego ojca — powiedziała cicho.
Zaczęłam walczyć o ich codzienność: odrabianie lekcji, ciepłe posiłki, rozmowy przed snem. Zosia powoli zaczęła się otwierać. Pewnego dnia przyniosła mi rysunek — nas troje w ogrodzie pełnym kwiatów.
— To mój wymarzony ogród — powiedziała nieśmiało.
Zrozumiałam wtedy, że ogród to nie tylko miejsce za oknem. To symbol wszystkiego, co zostało zaniedbane przez dorosłych: miłości, bezpieczeństwa, nadziei.
Paweł coraz rzadziej pojawiał się w domu. Kiedy przychodził, był coraz bardziej obcy. Próbowałam z nim rozmawiać:
— Paweł, musisz się leczyć. Dzieci cię potrzebują.
— Nie potrzebują mnie. Ty sobie radzisz lepiej niż ja — odpowiedział gorzko.
— To nieprawda! One chcą mieć ojca!
Ale on już mnie nie słuchał.
Któregoś dnia dostałam wezwanie do szkoły. Michał pobił się z kolegą. W gabinecie pedagoga siedział skulony i milczał.
— Michałku, dlaczego to zrobiłeś? — zapytałam po powrocie do domu.
— Bo powiedział, że nie mam rodziny…
Serce mi pękło. Przytuliłam go mocno i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by poczuł się kochany.
Z czasem zaczęliśmy razem pracować w ogrodzie. Wyrywaliśmy chwasty, sadziliśmy nowe kwiaty. Każdy dzień przynosił małe zwycięstwa: uśmiech Zosi, śmiech Michała podczas zabawy w błocie.
Paweł pojawił się jeszcze raz — trzeźwy i załamany.
— Ola… przepraszam… Nie umiem być ojcem…
— Możesz spróbować jeszcze raz. Ale musisz chcieć…
Nie wiem, czy mu się uda. Ale wiem jedno: te dzieci zasługują na miłość i bezpieczeństwo.
Czasem patrzę na nasz ogród — już nie jest taki zaniedbany jak kiedyś. Może i my mamy szansę zakwitnąć na nowo?
Czy można naprawić to, co inni zaniedbali? Czy miłość wystarczy, by uleczyć stare rany? Co wy byście zrobili na moim miejscu?