Nie uciekaj przed sobą, Ewa! – Moja ucieczka z rodziny narzeczonego
– Ewa, nie przesadzaj, przecież to tylko obiad – powiedziała teściowa, patrząc na mnie z wyższością, której nigdy nie potrafiłam znieść. Siedziałam przy stole w ich mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, dławiąc się ciszą i zapachem rosołu. Wszyscy patrzyli na mnie: narzeczony Marek, jego rodzice, siostra i nawet babcia, która zawsze miała coś do powiedzenia o moich włosach czy sukience.
– Ale ja naprawdę nie jem mięsa… – próbowałam jeszcze raz, głos mi się łamał.
– U nas w domu się je to, co jest na stole – wtrącił Marek, nawet na mnie nie patrząc. – Nie rób sceny.
To był kolejny raz, kiedy czułam się jak powietrze. Jakby moje potrzeby i uczucia były tylko przeszkodą w ich idealnym świecie. Odkąd się zaręczyliśmy, coraz częściej miałam wrażenie, że nie jestem już Ewą – jestem „narzeczoną Marka”, dodatkiem do jego życia, kimś, kto ma się dopasować.
Wróciłam do naszego mieszkania późnym wieczorem. Marek nawet nie zapytał, jak się czuję. Siedział przy komputerze, grał w jakąś grę i mruknął tylko:
– Nie przesadzaj z tymi fochami. Moja mama się stara.
Zamknęłam się w łazience i płakałam. W lustrze zobaczyłam dziewczynę z podkrążonymi oczami i rozmazanym makijażem. Dziewczynę, która coraz mniej przypominała siebie.
Kiedyś byłam inna. Lubiłam śmiać się głośno, chodzić na spacery po deszczu i czytać książki do późna. Teraz wszystko było podporządkowane planom ślubnym: wybór sali (oczywiście pod Warszawą, bo tak chce mama Marka), lista gości (wszyscy jego kuzyni, nawet ci, których nigdy nie widziałam), menu (rosół i schabowy obowiązkowo). Nawet sukienkę wybierałyśmy razem z jego mamą – ona decydowała, ja tylko przymierzałam.
Pewnej nocy obudziłam się zlękniona. Śniło mi się, że stoję przed ołtarzem w białej sukni i nie mogę oddychać. Wszyscy patrzą na mnie z wyrzutem, a ja chcę uciec, ale nogi mam jak z waty. Obudziłam się zlana potem i wiedziałam: muszę coś zmienić.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Ewuniu, wszystko dobrze? Jakoś rzadko dzwonisz ostatnio…
Chciałam jej powiedzieć prawdę, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przecież wszyscy czekali na ten ślub. Moja babcia już szyła sukienkę na wesele.
W pracy też byłam cieniem samej siebie. Koleżanka z biura, Kasia, zapytała:
– Ewa, co z tobą? Zawsze byłaś taka energiczna…
– Nic… Po prostu dużo spraw na głowie – skłamałam.
Ale prawda była taka, że czułam się jak w pułapce. Każdego dnia coraz bardziej obca sama sobie.
Wszystko pękło pewnego sobotniego popołudnia. Byliśmy u rodziców Marka na kolejnym „rodzinnym spotkaniu”. Jego mama zaczęła mówić o tym, jak powinnam wychowywać nasze przyszłe dzieci:
– Ewa, dzieci muszą mieć dyscyplinę. Żadnych tych nowoczesnych metod wychowawczych! U nas w rodzinie zawsze był porządek.
Spojrzałam na Marka. Uśmiechał się do matki i kiwał głową.
– Tak będzie najlepiej – powiedział.
Coś we mnie pękło.
– A co jeśli ja chcę inaczej? – zapytałam cicho.
Zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na kogoś niespełna rozumu.
– Ewa, nie rób sceny – syknął Marek przez zaciśnięte zęby.
Wyszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Patrzyłam na swoje odbicie i nagle poczułam ogromny żal do siebie samej. Dlaczego pozwoliłam im wszystkim decydować o moim życiu? Dlaczego zgodziłam się być kimś innym?
Wróciłam do salonu i powiedziałam:
– Muszę wyjść. Przepraszam.
Marek próbował mnie zatrzymać:
– Ewa! Co ty robisz?
Nie odpowiedziałam. Wyszłam na klatkę schodową i poczułam pierwszy oddech wolności od miesięcy. Zadzwoniłam do Kasi.
– Kasia… Mogę u ciebie przenocować?
Nie pytała o nic więcej. Po prostu powiedziała:
– Jasne. Czekam na ciebie.
Przez całą noc rozmawiałyśmy o wszystkim. O tym, jak łatwo można zgubić siebie dla czyjegoś spokoju. O tym, że czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć „nie”.
Następnego dnia zadzwonił Marek:
– Wrócisz? Mama jest załamana. Ja też nie rozumiem twojego zachowania.
– Marek… Ja już nie wrócę – powiedziałam spokojnie.
Zamilkł. Potem usłyszałam tylko sygnał zakończonego połączenia.
Przez kolejne tygodnie uczyłam się żyć na nowo. Wynajęłam małe mieszkanie na Pradze. Zaczęłam znów czytać książki wieczorami i chodzić na spacery po deszczu. Spotykałam się z przyjaciółmi i powoli odzyskiwałam siebie.
Moja mama płakała przez telefon:
– Ewuniu… Ale co ja powiem rodzinie?
– Mamo… Powiedz im prawdę: że twoja córka wybrała siebie.
Czasem budzę się jeszcze zlękniona – boję się opinii innych ludzi, boję się samotności. Ale wiem jedno: wolność smakuje lepiej niż życie według cudzych zasad.
Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla czyjegoś spokoju? Czy odwaga bycia sobą to egoizm czy jedyna droga do szczęścia?