Nie tak miało być: Moje życie między dwoma domami, między wstydem a nadzieją
— Milena, nie możesz tak po prostu zostać sama! — głos mamy rozbrzmiewał w kuchni, odbijając się od kafelków jak echo. Stałam przy oknie, patrząc na szarą, listopadową mgłę, która otulała naszą wieś pod Lublinem. W rękach ściskałam kubek z zimną już herbatą.
— Mamo, nie chcę o tym rozmawiać — odpowiedziałam cicho, ale ona nie dawała za wygraną.
— Ludzie już gadają. Że cię zostawił, że pewnie coś przeskrobałaś. Że nie potrafiłaś utrzymać męża przy sobie. — Jej słowa bolały bardziej niż sama zdrada Pawła.
Wiedziałam, że wieś żyje plotką. Każdy gest, każde spojrzenie, każde słowo było tu ważone i oceniane. Kiedy Paweł spakował walizki i wyjechał do Warszawy „za pracą”, a potem przestał wracać na weekendy — wszyscy już wiedzieli. Zostałam sama z domem, ogrodem i wspomnieniami.
Najgorsze były wieczory. Siedziałam wtedy na ganku, słuchałam świerszczy i próbowałam nie płakać. Czasem przychodziła sąsiadka, pani Jadwiga.
— Milenka, głowa do góry! — mówiła, podając mi słoik ogórków. — On jeszcze pożałuje.
Ale ja nie chciałam, żeby wracał. Chciałam tylko przestać czuć się winna. Bo przecież to nie ja zdradziłam. To nie ja zostawiłam rodzinę dla młodszej dziewczyny z miasta.
Rodzina Pawła przestała się do mnie odzywać. Moja własna matka codziennie powtarzała, że powinnam „coś z tym zrobić”.
— Może byś poszukała sobie kogoś? — rzuciła pewnego dnia podczas obiadu.
— Mamo, ja nie chcę nikogo szukać! Chcę być sama ze sobą! — krzyknęłam i wybiegłam z domu.
Wtedy zaczęły się plotki na dobre. Że Milena zwariowała. Że pije po nocach. Że spotyka się z kimś z sąsiedniej wsi. Każdego dnia czułam na sobie spojrzenia ludzi w sklepie i na przystanku autobusowym.
Najbardziej bolało mnie to, że nawet moja siostra Ania zaczęła mnie unikać.
— Wiesz, mama się o ciebie martwi — powiedziała kiedyś przez telefon. — Może byś wróciła do miasta? Tu nikt cię nie zna.
Ale ja nie chciałam uciekać. To był mój dom. Mój ogród, moje kwiaty, moje życie.
Pewnego dnia Paweł zadzwonił.
— Milena… Chciałem tylko powiedzieć, że… przepraszam. — Jego głos był obcy, zimny.
— Nie musisz przepraszać. Już nie — odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo. Znalazłam pracę w pobliskiej szkole jako woźna. Dzieciaki lubiły mnie, a ja lubiłam ich śmiech na korytarzach. Wieczorami czytałam książki albo szydełkowałam serwetki dla sąsiadek.
Ale samotność wracała jak bumerang.
Któregoś dnia w sklepie spotkałam Marka — wdowca z sąsiedniej wsi. Był cichy, zamknięty w sobie, ale miał dobre oczy.
— Dzień dobry, Mileno — powiedział nieśmiało.
— Dzień dobry, Marku — odpowiedziałam i poczułam dziwne ciepło w sercu.
Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. O pogodzie, o dzieciach, o życiu. Pewnego wieczoru zaprosił mnie na herbatę.
— Wiesz… — zaczął niepewnie — ludzie gadają różne rzeczy. Ale ja wiem swoje.
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich zrozumienie. Nie musiał nic więcej mówić.
Z czasem plotki ucichły. Moja mama przestała naciskać. Siostra zaczęła znów dzwonić. A ja nauczyłam się żyć ze swoją historią — bez wstydu i bez żalu.
Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy gdybym była inną kobietą, Paweł by został? Ale potem patrzę na ogród za oknem, na kwitnące malwy i wiem: to jest moje miejsce.
Czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych, żeby być szczęśliwymi? A może wystarczy po prostu być sobą – nawet jeśli to boli?