„Nie puszczaj ich, babciu!” – Moja walka o wnuki, które pogubiły się w świecie
– Babciu, nie rozumiesz! – krzyknął Bartek, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Jego młodsza siostra, Ola, stała w korytarzu z opuszczoną głową, a ja czułam, jak serce rozdziera mi się na kawałki. W powietrzu unosił się zapach papierosów i tanich perfum – zapachy, które nigdy nie powinny były pojawić się w moim domu.
Zawsze myślałam, że starość przyniesie mi spokój. Po śmierci męża, Stanisława, to właśnie wnuki były moją radością. Ich rodzice – mój syn Piotr i synowa Marta – pracowali za granicą. To ja byłam dla Bartka i Oli domem. Ale coś się zmieniło. Bartek zaczął wracać późno, z podkrążonymi oczami i pustym spojrzeniem. Ola zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać nawet ze mną.
Pewnego wieczoru usłyszałam szloch Oli w łazience. Zapukałam delikatnie.
– Kochanie, co się dzieje?
– Nic, babciu… – wyszeptała. Ale widziałam ślady łez na jej policzkach.
Zaczęłam podejrzewać najgorsze. W szkole Bartka pojawiły się skargi – wagary, bójki, nawet podejrzenia o kradzież telefonu. Ola przestała chodzić na zajęcia z tańca, które tak kochała. Czułam się bezradna. Próbowałam rozmawiać z Piotrem przez telefon, ale on tylko powtarzał: „Mamo, to przejściowe. Dzieciaki tak mają”.
Ale ja wiedziałam, że to nie jest zwykły bunt nastolatków. Pewnej nocy Bartek nie wrócił do domu. Siedziałam przy oknie do świtu, modląc się do Matki Boskiej o jego powrót. Kiedy w końcu wszedł do mieszkania nad ranem, był blady i wystraszony.
– Gdzie byłeś?!
– U kolegi… – mruknął.
– Bartek, błagam cię…
– Daj mi spokój! – rzucił i zamknął się w swoim pokoju.
Nie spałam tej nocy. Wzięłam do ręki różaniec i zaczęłam się modlić. Nie pamiętam nawet kiedy ostatni raz modliłam się tak żarliwie. Prosiłam Boga o siłę i mądrość. O to, bym potrafiła dotrzeć do serc moich wnuków.
Następnego dnia zadzwoniła wychowawczyni Bartka.
– Pani Jadwigo, musimy porozmawiać. Bartek był dziś agresywny wobec nauczyciela…
Czułam wstyd i bezsilność. Czy to moja wina? Czy źle ich wychowałam? Czy powinnam była być surowsza?
Wieczorem usiadłam z Olą przy kuchennym stole.
– Olu, powiedz mi prawdę. Co się dzieje z Bartkiem?
Dziewczynka spuściła wzrok.
– On… on czasem pije z kolegami. I chyba bierze coś jeszcze…
Zamarłam. Przez chwilę świat przestał istnieć.
Wiedziałam już, że nie poradzę sobie sama. Zadzwoniłam do parafii i poprosiłam księdza Andrzeja o rozmowę. Przyszedł jeszcze tego samego dnia.
– Pani Jadwigo, niech pani nie traci nadziei – powiedział łagodnie. – Proszę rozmawiać z wnukami, być przy nich. I modlić się.
Zaczęłam codziennie chodzić na mszę i odmawiać różaniec za Bartka i Olę. W domu próbowałam stworzyć choć namiastkę normalności: wspólne obiady, rozmowy przy herbacie. Ale Bartek coraz częściej znikał na całe noce.
Pewnego dnia zadzwoniła policja.
– Czy jest pani opiekunem prawnym Bartosza Nowaka?
Serce stanęło mi w gardle.
– Tak…
– Proszę przyjechać na komisariat.
Bartek został zatrzymany za posiadanie narkotyków. Siedział skulony na ławce, gdy weszłam do pokoju przesłuchań.
– Babciu… przepraszam…
Objęłam go mocno, choć łzy płynęły mi po policzkach.
– Synku… kocham cię. Ale musisz chcieć sobie pomóc.
Po tej nocy wszystko się zmieniło. Bartek zgodził się na terapię. Ola zaczęła wracać do siebie – znów chodziła na tańce i coraz częściej się uśmiechała. Ja codziennie dziękowałam Bogu za każdy mały krok naprzód.
Nie było łatwo. Były chwile zwątpienia i gniewu. Czasem miałam ochotę krzyczeć: „Dlaczego ja? Dlaczego moje wnuki?” Ale wtedy przypominałam sobie słowa księdza Andrzeja: „Bóg daje nam tylko takie krzyże, które jesteśmy w stanie unieść”.
Dziś Bartek kończy szkołę zawodową i pracuje dorywczo u sąsiada-stolarza. Ola marzy o studiach pedagogicznych. Ja patrzę na nich z dumą i wdzięcznością – za to, że nie poddałam się wtedy, gdy było najtrudniej.
Czasem pytam siebie: ile jeszcze babć w Polsce przeżywa podobny dramat? Czy naprawdę jesteśmy sami ze swoimi problemami? A może wystarczy odrobina wiary i odwagi, by zawalczyć o tych, których kochamy najbardziej?