„Nie przychodź więcej, mamo” – historia o matczynej miłości, zdradzie i poszukiwaniu przebaczenia
— Mamo, proszę cię… nie przychodź więcej. — Głos Bartka był cichy, ale stanowczy. Stał w progu swojego mieszkania na warszawskim Ursynowie, a ja czułam, jakby ktoś właśnie wyrwał mi serce z piersi. Za jego plecami stała Magda, jego żona, z założonymi rękami i chłodnym spojrzeniem wbitym w podłogę.
— Bartek… — wyszeptałam, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. — Przecież nic złego nie zrobiłam…
Magda spojrzała na mnie z pogardą. — Wystarczy już tych twoich intryg. Nie chcemy cię tu więcej widzieć.
Wyszłam na klatkę schodową, a drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. Przez chwilę stałam bez ruchu, próbując złapać oddech. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak do tego doszło? Jeszcze kilka miesięcy temu byłam częścią ich życia. Pomagałam przy wnuczce, gotowałam obiady, wspierałam Bartka w pracy i Magdę, kiedy była zmęczona. Teraz zostałam sama, odcięta od własnej rodziny.
Wróciłam do swojego mieszkania na Bródnie. Cisza była ogłuszająca. Usiadłam przy kuchennym stole i wpatrywałam się w zdjęcie Bartka z dzieciństwa. Miał wtedy może siedem lat, uśmiechał się szeroko, trzymając w rękach swój pierwszy rower. Zawsze byłam dla niego wszystkim — tak mi się wydawało.
Zadzwonił telefon. To była moja siostra, Teresa.
— Iwona? Co się stało? Słyszałam od sąsiadki, że byłaś u Bartka i coś się wydarzyło…
— Nie wiem… — głos mi się załamał. — Magda oskarżyła mnie o to, że powiedziałam coś złego o niej do jej matki. Że niby ją oczerniam…
— Przecież ty nigdy byś czegoś takiego nie zrobiła! — oburzyła się Teresa.
— Ale Bartek jej uwierzył…
Przez kolejne dni żyłam jak w letargu. Każdy dźwięk telefonu budził we mnie nadzieję, że to Bartek zadzwoni i powie: „Mamo, przepraszam”. Ale telefon milczał. W pracy byłam rozkojarzona, koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam i pojechałam pod ich blok. Stałam pod oknem ich mieszkania, patrząc na światła w salonie. Widziałam przez firankę sylwetkę Bartka bawiącego się z Hanią. Moja wnuczka miała już cztery lata — czy będzie mnie jeszcze pamiętać?
Wróciłam do domu i napisałam do Bartka wiadomość: „Synku, kocham cię. Jeśli chcesz porozmawiać, jestem tutaj”. Nie odpowiedział.
Zaczęły wracać wspomnienia. Jak Bartek miał pięć lat i zachorował na zapalenie płuc — siedziałam przy nim całą noc, mierząc gorączkę co godzinę. Jak miał trzynaście i wrócił zapłakany ze szkoły, bo ktoś go wyśmiał — tuliłam go wtedy długo, aż zasnął. Byliśmy tylko we dwoje przez większość jego życia; ojciec odszedł, gdy Bartek miał dwa lata.
Może to ja popełniłam błąd? Może byłam zbyt opiekuńcza? Może nie umiałam zaakceptować Magdy taką, jaka jest? Przypomniałam sobie nasze spięcia — jej pretensje o to, że „wtrącam się” w wychowanie Hani, że „wszystko wiem lepiej”. Ale przecież chciałam tylko pomóc…
Tydzień później zadzwoniła do mnie sąsiadka z Ursynowa.
— Pani Iwono, widziałam panią synową na placu zabaw. Mówiła coś innym mamom… Że podobno pani rozpowiadała jakieś plotki o niej w sklepie spożywczym.
Zrobiło mi się słabo. Czy naprawdę mogłam być aż tak źle postrzegana? Czy to możliwe, że Magda od początku mnie nie akceptowała?
Wieczorem przyszła Teresa.
— Musisz z nim porozmawiać — powiedziała stanowczo. — Nie możesz pozwolić, żeby tak to się skończyło.
Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Bartka. Odebrał po kilku sygnałach.
— Czego chcesz? — zapytał chłodno.
— Synku… proszę cię… czy możemy się spotkać? Porozmawiać spokojnie?
— Nie mam teraz czasu. Magda nie chce cię widzieć.
— Ale ja nic złego nie zrobiłam! Bartek…
— Mamo, wystarczy! Zawsze musisz mieć ostatnie słowo! Zawsze musisz być ofiarą! — krzyknął i rozłączył się.
Siedziałam długo w ciszy, łzy płynęły mi po policzkach. Po raz pierwszy poczułam prawdziwą bezsilność. Przez kolejne dni nie wychodziłam z domu. Przestałam gotować obiady dla siebie, przestałam dbać o kwiaty na balkonie.
Pewnego dnia przyszła do mnie Hania — moja wnuczka! Stała w drzwiach z ojcem.
— Babciu… tęskniłam za tobą — powiedziała cicho i rzuciła mi się na szyję.
Bartek patrzył na nas przez chwilę, a potem powiedział:
— Przyszedłem tylko dlatego, że Hania bardzo chciała cię zobaczyć. Ale nie licz na więcej.
Przez godzinę bawiłyśmy się lalkami i układałyśmy puzzle. Kiedy wychodzili, Hania szepnęła:
— Babciu, nie płacz już…
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Próbowałam znaleźć w sobie siłę do przebaczenia — Bartkowi, Magdzie… sobie samej. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matczyna miłość zawsze musi boleć?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę byłam złą matką? A może to świat wokół nas zmienił się tak bardzo, że nie potrafimy już ze sobą rozmawiać?
Czy wy też kiedyś poczuliście się zdradzeni przez własne dziecko? Jak znaleźć w sobie siłę do przebaczenia?