„Nie powiedziałam mu prawdy przed ślubem. Teraz nie wiem, czy kiedykolwiek sobie wybaczę” – historia Weroniki
– Żartujesz?! Jak to możliwe? Masz przecież tylko dwadzieścia jeden lat! Czemu wcześniej o tym nie mówiłaś?!
Głos Bartka odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam w kuchni, trzymając się blatu, bo nogi miałam jak z waty. Czułam, jakby ktoś rozciął mnie na pół i zostawił na środku pokoju. Bartek patrzył na mnie z niedowierzaniem, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.
– Bałam się, że przestaniesz mnie kochać… Że nie będziesz chciał ze mną być – wyszeptałam, ledwo słyszalnie.
– A teraz? Na co liczysz? – jego głos był już cichszy, ale wciąż drżał od emocji.
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno: „To koniec. Wszystko stracone”.
Poznaliśmy się przypadkiem. To był zwykły, szary listopadowy dzień. Wychodziłam z Lidla przy alei KEN, obładowana zakupami na cały tydzień. Było ślisko, a ja – jak zwykle – spieszyłam się na autobus. Poślizgnęłam się na schodach i już widziałam oczami wyobraźni, jak ląduję twarzą w błocie. Nagle poczułam silne ramiona, które złapały mnie w ostatniej chwili.
– Uważaj! – usłyszałam nad uchem męski głos. – Jeszcze sobie coś zrobisz!
Podniosłam wzrok i zobaczyłam chłopaka o ciepłych oczach i lekko rozczochranych włosach. Uśmiechnął się do mnie szeroko.
– Dzięki… – wydusiłam, czując jak policzki mi płoną.
– Nie ma sprawy. Może pomóc ci z tymi torbami?
– Nie trzeba… dam radę…
Ale już szliśmy razem w stronę mojego bloku. Rozmawialiśmy o pogodzie, o korkach na Puławskiej, o tym, jak trudno znaleźć dobrą kawiarnię w okolicy. Bartek był inny niż wszyscy faceci, których znałam – nie silił się na żarty, nie próbował być „cool”. Był po prostu sobą.
Wymieniliśmy się numerami. Zadzwonił jeszcze tego samego wieczoru.
Zaczęliśmy się spotykać niemal codziennie. Bartek był studentem informatyki na Politechnice Warszawskiej i pracował dorywczo w serwisie komputerowym. Ja studiowałam pedagogikę i dorabiałam jako niania. Byliśmy młodzi, zakochani i naiwni.
Moja mama mówiła: „Weronika, nie pędź tak! Poznaj go lepiej!”. Ale ja już wiedziałam, że to ten jedyny. Po pół roku zamieszkaliśmy razem w wynajętej kawalerce.
Bartek szybko zaprzyjaźnił się z moją rodziną. Moja młodsza siostra, Zosia, była nim zachwycona. Tata żartował, że wreszcie znalazłam kogoś „z głową na karku”. Tylko mama patrzyła na mnie czasem z niepokojem.
– Werka… On wie o wszystkim?
– Mamo… Proszę cię…
– Nie możesz tego ukrywać wiecznie.
Zbywałam ją milczeniem. Przeszłość bolała zbyt mocno.
Wszystko zmieniło się po zaręczynach. Bartek oświadczył mi się podczas spaceru po Łazienkach Królewskich, zimą, gdy śnieg skrzypiał pod butami. Byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
Ślub wzięliśmy skromny – tylko najbliższa rodzina i kilku przyjaciół. Po weselu pojechaliśmy na tydzień do Zakopanego. Wydawało mi się wtedy, że nic złego już nas nie spotka.
Ale prawda była jak cień – zawsze za mną, zawsze gotowa wyjść na światło dzienne.
Dwa tygodnie po ślubie zaczęłam się dziwnie zachowywać. Bartek zauważył to od razu.
– Co się dzieje? – zapytał pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy kolacji.
– Nic… Po prostu jestem zmęczona…
– Werka, znam cię lepiej niż siebie samego. Coś cię gryzie.
W końcu nie wytrzymałam. Zaczęłam płakać i powiedziałam wszystko.
– Bartek… Ja… Ja mam syna. Ma trzy lata. Zostawiłam go u mojej ciotki w Białymstoku…
Bartek patrzył na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
– Żartujesz?! Jak to możliwe? Masz przecież tylko dwadzieścia jeden lat! Czemu wcześniej o tym nie mówiłaś?!
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie.
– Bałam się… Bałam się, że mnie zostawisz…
– A teraz? Na co liczysz?
Nie wiedziałam. Chciałam tylko przestać czuć ten ból.
Mój syn, Michaś, był owocem młodzieńczej miłości do chłopaka z liceum – Pawła. Paweł był moją pierwszą wielką miłością i pierwszym wielkim rozczarowaniem. Kiedy dowiedział się o ciąży, uciekł do Anglii „za pracą”. Zostałam sama – z brzuchem i rozpaczą.
Mama chciała mnie wyrzucić z domu. Tata przez miesiąc się do mnie nie odzywał. Tylko ciotka Basia z Białegostoku powiedziała: „Przyjedź do mnie, pomogę ci”. U niej urodziłam Michasia i przez dwa lata próbowałam być matką – dziecku i samej sobie.
Kiedy dostałam się na studia do Warszawy, ciotka zaproponowała:
– Zostaw go u mnie na rok-dwa. Skończ studia, postaw się na nogi. Michaś będzie miał tu dom i opiekę.
Zgodziłam się – ze łzami w oczach i poczuciem winy większym niż wszystko inne na świecie.
Bartek milczał przez kilka minut. Potem wstał od stołu i wyszedł bez słowa. Siedziałam sama w kuchni do późnej nocy, słuchając tykania zegara i własnego szlochu.
Następnego dnia wrócił dopiero wieczorem.
– Musimy porozmawiać – powiedział spokojnie.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał cicho.
– Bałam się… Chciałam zacząć wszystko od nowa…
– Ale przecież Michaś jest twoim dzieckiem! Jak mogłaś go zostawić?
Zacisnęłam powieki.
– Nie zostawiłam go… On jest u Basi… Ma tam dobrze… Ja po prostu nie dałabym rady sama w Warszawie…
Bartek pokręcił głową.
– Weronika… Ja cię kocham. Ale nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć to kłamstwo…
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Bartek był zamknięty w sobie, ja chodziłam jak cień. Moja mama dzwoniła codziennie:
– Werka, musisz walczyć o swoje małżeństwo!
Ale ja nie miałam już siły walczyć nawet o siebie.
Pewnego dnia Bartek wrócił do domu wcześniej niż zwykle.
– Pojedziemy do Białegostoku – oznajmił bez emocji.
Zgodziłam się bez słowa.
W drodze milczeliśmy oboje. W domu ciotki Michaś rzucił mi się na szyję:
– Mama! Mama!
Bartek patrzył na nas z boku. Potem wyszedł na spacer z ciotką Basią. Kiedy wrócili, spojrzał mi prosto w oczy:
– On jest twoim synem i częścią twojego życia. Jeśli mamy być razem, musimy być razem wszyscy troje.
Poczułam ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie.
Przez kilka miesięcy próbowaliśmy stworzyć rodzinę we troje. Michaś zamieszkał z nami w Warszawie. Bartek starał się być dla niego dobrym ojczymem, ale widziałam, że to dla niego trudne.
Jego rodzice byli przeciwni temu układowi:
– Synu, ona cię oszukała! Jak możesz wychowywać cudze dziecko?!
Bartek bronił mnie przed nimi jak lew:
– To moje życie!
Ale coraz częściej wracał do domu zmęczony i rozdrażniony.
Ja też nie byłam idealna – ciągle bałam się przyszłości i tego, że Bartek któregoś dnia odejdzie.
Michaś tęsknił za Basią i płakał nocami.
W końcu Bartek powiedział:
– Weronika… Ja już nie daję rady… Próbowałem… Ale nie potrafię być ojcem Michasiowi… Nie potrafię żyć z tym wszystkim…
Rozstaliśmy się pół roku po tej rozmowie w kuchni.
Dziś mieszkam sama z Michasiem na wynajmowanym pokoju na Pradze-Północ. Pracuję jako nauczycielka w przedszkolu i staram się być dobrą mamą. Bartek czasem dzwoni – pyta co u nas słychać, ale wiem, że już nigdy nie wróci.
Często zastanawiam się: czy gdybym powiedziała mu prawdę od razu, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można budować szczęście na kłamstwie – nawet jeśli wynika ono ze strachu?
A może każdy z nas ma prawo do drugiej szansy?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?