Nie mogę uwierzyć, co zrobili: Dali mi zrujnowaną chatę, a teraz, gdy ją odnowiłam, chcą ją odzyskać!
– Nie rozumiem, jak możesz być taka niewdzięczna! – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni mojej ukochanej chaty, tej samej, którą jeszcze trzy lata temu ledwo można było nazwać domem. Z sufitu kapała woda, ściany były przegniłe, a podłoga uginała się pod stopami. Wtedy usłyszałam: „Weźcie ją sobie, nam już niepotrzebna. I tak nikt tu nie przyjeżdża.”
Pamiętam tamten dzień jak dziś. Tata wręczył mi klucze do chaty w Karkonoszach, a mama dodała: – Tylko nie licz na naszą pomoc. To twoja sprawa. – Byłam wtedy z Michałem świeżo po ślubie, marzyliśmy o własnym kącie. Nie mieliśmy pieniędzy na mieszkanie w mieście, więc ta chata była dla nas szansą na nowy początek.
Przez dwa lata remontowaliśmy wszystko własnymi rękami. Michał po pracy jeździł do marketu budowlanego, ja szorowałam ściany i zdzierałam stare tapety. Każda złotówka była na wagę złota. Zimą grzaliśmy się przy piecu kaflowym, latem sadziłam kwiaty pod oknem. Były łzy, kłótnie i chwile zwątpienia, ale kiedy pierwszy raz usiedliśmy na werandzie z kubkiem herbaty i patrzyliśmy na mgłę snującą się po łące, wiedziałam, że było warto.
Rodzina przez te lata nie interesowała się nami ani chatą. Mama dzwoniła rzadko, zawsze z wyrzutem: – Po co ci ta ruina? Lepiej byś się zajęła czymś sensownym.
Aż do zeszłego miesiąca. Wtedy wszystko się zmieniło.
Pewnego sobotniego popołudnia na podjeździe zatrzymał się samochód rodziców. Wysiedli z niego razem z moją siostrą Kasią i jej mężem Pawłem. Byłam zaskoczona – nigdy nie przyjeżdżali bez zapowiedzi.
– Ojej, jak tu pięknie! – zachwyciła się Kasia, rozglądając się po odnowionym ogrodzie.
– No proszę, nie poznałabym tej chaty – dodała mama z uśmiechem.
Zaprosiłam ich do środka. Pokazałam nową kuchnię, łazienkę z prysznicem i sypialnię na poddaszu. Wszyscy byli pod wrażeniem.
Wieczorem usiedliśmy przy stole. Mama zaczęła rozmowę:
– Słuchajcie… Rozmawialiśmy z tatą i doszliśmy do wniosku, że ta chata powinna jednak wrócić do rodziny. Kasia z Pawłem chcieliby tu spędzać wakacje z dziećmi.
Zamarłam.
– Ale… przecież oddaliście nam ją na stałe! Wszystko tu wyremontowaliśmy za własne pieniądze!
Tata spojrzał na mnie chłodno:
– To nadal nasza własność. Nigdy nie podpisaliśmy żadnych papierów. Chcemy ją odzyskać.
Michał zacisnął pięści pod stołem. Ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi ziemię spod nóg.
Przez kolejne dni próbowałam rozmawiać z rodzicami. Prosiłam, tłumaczyłam:
– To jest nasz dom! Włożyliśmy tu wszystko, co mieliśmy! Bez waszej pomocy!
Mama była nieugięta:
– Kasia ma dzieci, potrzebuje miejsca na wakacje. Ty zawsze byłaś samolubna.
Zaczęły się rodzinne awantury. Siostra przestała odbierać telefony. Tata groził sądem:
– Jeśli nie oddacie chaty dobrowolnie, załatwimy to inaczej.
Nie spałam nocami. Michał coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Czułam się zdradzona przez najbliższych.
Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list polecony – wezwanie do opuszczenia nieruchomości w ciągu miesiąca. Prawnik rodziców napisał jasno: „Brak aktu darowizny lub sprzedaży skutkuje brakiem praw do użytkowania.”
Zadzwoniłam do mamy ostatni raz:
– Jak możesz mi to robić? Przecież to ja uratowałam tę chatę przed ruiną!
– Przesadzasz – odpowiedziała chłodno. – To tylko dom.
Dla mnie to nie był tylko dom. To było moje życie, moje marzenia i ciężka praca.
Michał zaczął mówić o wyjeździe za granicę:
– Może zaczniemy od nowa gdzieś indziej? Tu już nic nas nie trzyma.
Ale ja nie potrafię odpuścić. Każdy kąt tej chaty to kawałek mnie. Każda deska, którą wymieniłam własnymi rękami, każdy kwiat w ogrodzie to dowód na to, że można coś stworzyć od nowa.
Teraz stoję przed wyborem: walczyć o swoje czy odejść z godnością? Czy rodzina naprawdę może być tak okrutna? Czy dom bez miłości ma jeszcze jakąkolwiek wartość?
Czasem patrzę przez okno na ogród i pytam samą siebie: czy warto było ufać najbliższym? Czy dom można odbudować bez rodziny?