Nie był moim synem, więc nie chciałem inwestować czasu ani pieniędzy
— Nie rozumiesz, Michał! On potrzebuje ojca! — krzyczała Marta, a jej głos odbijał się echem od ścian naszego dwupokojowego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałem przy oknie, patrząc na szare niebo i mokre od deszczu dachy samochodów. W głowie miałem tylko jedno: to nie jest mój syn.
Marta weszła do mojego życia nagle, jak burza. Poznaliśmy się na konferencji branżowej — ona była świeżo po rozwodzie, ja tuż po awansie. Od początku wiedziałem, że ma dziecko, ale wtedy wydawało mi się to czymś odległym, jakimś szczegółem, który nie będzie miał wpływu na moje życie. Przecież zawsze powtarzałem sobie: najpierw studia, potem praca, a teraz kariera. Poważne związki? Nie mam na to czasu.
A jednak zakochałem się w Marcie. Była inna niż wszystkie kobiety, które znałem — silna, niezależna, z poczuciem humoru i błyskiem w oku. Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem. I wtedy pojawił się on — Kuba. Siedmioletni chłopiec z wielkimi oczami i wiecznym katarem. Na początku był cichy, nieśmiały. Próbowałem być miły, ale czułem się niezręcznie. To nie była moja rola.
— Michał, możesz odebrać Kubę ze szkoły? Mam dziś dłużej w pracy — poprosiła Marta pewnego ranka.
— Nie mogę, mam ważne spotkanie — odpowiedziałem bez zastanowienia.
— Ale przecież możesz się zamienić z kimś w biurze… — próbowała jeszcze.
— Marta, to nie jest mój syn — powiedziałem cicho, ale stanowczo.
Widziałem ból w jej oczach. Przez chwilę milczała, potem wyszła z kuchni i trzasnęła drzwiami. Zostałem sam z kubkiem zimnej kawy i poczuciem winy.
Kuba coraz częściej patrzył na mnie jak na intruza. Unikał kontaktu wzrokowego, zamykał się w swoim pokoju. Czasem słyszałem, jak płacze przez sen. Marta próbowała nas do siebie zbliżyć — wspólne obiady, wyjścia do kina, nawet rodzinne wycieczki do zoo. Ale ja byłem jak zamknięta twierdza. W głowie miałem tylko jedno: muszę się rozwijać zawodowo, nie mogę pozwolić sobie na rozproszenie.
W pracy szło mi coraz lepiej. Szef chwalił moje projekty, dostałem podwyżkę i propozycję wyjazdu służbowego do Berlina. Byłem dumny z siebie — w końcu realizowałem swój plan na życie. Ale w domu atmosfera gęstniała z dnia na dzień.
Pewnego wieczoru wróciłem późno do domu. Marta siedziała przy stole z czerwonymi oczami od płaczu. Kuba spał już w swoim pokoju.
— Michał… ja już nie wiem, co robić — zaczęła cicho. — On cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję. Ale ty jesteś tu tylko ciałem. Myślisz tylko o sobie.
Zacisnąłem pięści pod stołem.
— Przepraszam, ale ja nie jestem gotowy być ojcem dla czyjegoś dziecka — powiedziałem szczerze.
— To po co tu jesteś? — zapytała drżącym głosem.
Nie umiałem odpowiedzieć.
Następnego dnia Marta spakowała kilka rzeczy i pojechała z Kubą do swojej matki na wieś pod Radomiem. Zostałem sam w pustym mieszkaniu. Na początku poczułem ulgę — w końcu mogłem skupić się na pracy, nikt mi nie przeszkadzał. Ale z każdym dniem cisza stawała się coraz bardziej nieznośna.
Próbowałem tłumaczyć sobie, że postąpiłem słusznie. Przecież Kuba nie był moim synem. Nie miałem obowiązku inwestować w niego czasu ani pieniędzy. Ale kiedy pewnego wieczoru zobaczyłem na stole jego rysunek — naszą trójkę trzymającą się za ręce — coś we mnie pękło.
Zadzwoniłem do Marty.
— Marta… możemy porozmawiać?
— O czym? — jej głos był chłodny.
— O nas… o Kubie… o wszystkim.
Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko jej pracy. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie.
— Michał, ja nie mogę żyć w zawieszeniu — powiedziała cicho. — Albo jesteśmy rodziną, albo nie ma nas wcale.
Patrzyłem na nią długo. Wtedy pierwszy raz pomyślałem o tym, jak wyglądałoby moje życie bez niej i bez Kuby. Pustka była przerażająca.
— Boję się… Boję się być ojcem dla dziecka, które nie jest moje — wyznałem szczerze.
Marta uśmiechnęła się smutno.
— On też się boi. Ale daje ci szansę każdego dnia.
Wróciłem do pustego mieszkania i długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim, co straciłem przez własny egoizm i strach przed odpowiedzialnością.
Minęły tygodnie zanim zebrałem się na odwagę i pojechałem do Marty i Kuby na wieś. Kiedy zobaczyłem chłopca bawiącego się w ogrodzie z psem babci, poczułem ukłucie żalu i tęsknoty.
— Cześć Kuba… — powiedziałem niepewnie.
Spojrzał na mnie spod byka, ale po chwili podszedł bliżej.
— Mama mówiła, że już tu nie wrócisz — rzucił cicho.
— Chciałbym spróbować jeszcze raz… jeśli pozwolisz — odpowiedziałem drżącym głosem.
Nie odpowiedział od razu. Ale kiedy podał mi rękę i zaprosił do zabawy w piaskownicy, poczułem pierwszy raz od dawna coś na kształt nadziei.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba stracić wszystko, żeby zrozumieć, co naprawdę jest ważne. Czy można nauczyć się być ojcem dla dziecka, które nie jest twoje? Czy miłość to wybór czy obowiązek? Może warto czasem zaryzykować i otworzyć serce tam, gdzie najbardziej boli.