Nasz syn wynajął nasz dom bez pytania – teraz mieszkamy w leśnej chacie i walczymy o przetrwanie. Czy rodzina to tylko wspólne nazwisko?

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – głos Pawła drżał, a jego wzrok uciekał gdzieś za moje ramię. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając talerze po śniadaniu. Czułam, jak napięcie wisi w powietrzu, jakby za chwilę miała spaść burza.

– Co się stało? – zapytałam, próbując zachować spokój. Paweł miał dwadzieścia dwa lata, studiował informatykę na Politechnice Warszawskiej i od zawsze był naszym oczkiem w głowie. Zawsze powtarzałam, że jest mądry, odpowiedzialny…

– Wynająłem nasz dom – powiedział nagle, a jego słowa rozbiły się o mnie jak gradobicie. – Na pół roku. Potrzebowałem pieniędzy na projekt. Nie chciałem was martwić…

Zamarłam. Woda kapała z moich dłoni na podłogę, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.

– Wynająłeś NASZ dom? Bez naszej zgody? – głos mi się załamał. W drzwiach stanął mój mąż, Marek. Jego twarz pobladła.

– Paweł, co ty narobiłeś?! – krzyknął Marek. – Przecież to jest nasz dom! Gdzie my teraz mamy mieszkać?

Paweł spuścił głowę. – Jest taka chatka pod lasem, po dziadku. Możecie tam zamieszkać na jakiś czas…

Nie pamiętam, jak spakowaliśmy nasze rzeczy. Nie pamiętam łez Marka ani własnych łez. Pamiętam tylko ciszę w samochodzie i szum drzew, kiedy dojechaliśmy do starej chaty pod Mińskiem Mazowieckim. Pachniało wilgocią i kurzem. Przez dziurawe okna wpadał zimny wiatr.

Marek nie odzywał się przez dwa dni. Ja próbowałam jakoś ogarnąć rzeczywistość – rozpakować walizki, naprawić piec kaflowy, znaleźć miejsce na nasze książki i zdjęcia. Każdego ranka budziłam się z nadzieją, że to tylko zły sen.

Wieczorami siedzieliśmy przy świecy, bo prąd często zanikał. Słuchaliśmy wycia wiatru i stukotu deszczu o blaszany dach. Czułam się jak intruz we własnym życiu.

– Może przesadzamy? – próbowałam zagaić rozmowę któregoś wieczoru. – Może Paweł naprawdę potrzebował tych pieniędzy?

Marek spojrzał na mnie z bólem. – On nas zdradził, Aniu. Zawsze byliśmy dla niego wsparciem. Oddaliśmy mu wszystko…

Przypomniałam sobie nasze początki. Mieliśmy po dwadzieścia cztery lata, kiedy się pobraliśmy. Byłam już wtedy w ciąży z Pawłem. Skończyliśmy pedagogikę na UW, marzyliśmy o spokojnym życiu na przedmieściach Warszawy. Nasze rodziny nie były bogate – moi rodzice pracowali w sklepie spożywczym, Marek dorastał na wsi pod Puławami.

Nie było nas stać na luksusy. Po ślubie zamieszkaliśmy w kawalerce mojej babci na Ochocie. Ja szybko wróciłam do pracy w szkole podstawowej – nie było mowy o urlopie macierzyńskim czy karmieniu piersią. Paweł wychowywał się na mleku modyfikowanym i czułam przez lata wyrzuty sumienia, że nie mogłam być z nim dłużej w domu.

Może dlatego tak bardzo staraliśmy się mu wszystko wynagrodzić? Nowe ubrania, korepetycje z angielskiego, wakacje nad morzem… Wszystko kosztem naszych marzeń i odpoczynku.

Teraz siedzieliśmy w tej chacie i nie mieliśmy nic.

Któregoś dnia Paweł zadzwonił.

– Mamo… Tęsknię za wami. Wiem, że zawaliłem…

– Paweł, dlaczego nam to zrobiłeś? – zapytałam cicho.

– Bałem się wam powiedzieć o problemach finansowych. Chciałem być samodzielny…

– Ale przecież mogliśmy ci pomóc! Zawsze mogliśmy!

Usłyszałam szloch po drugiej stronie słuchawki.

– Nie chciałem was zranić…

Po tej rozmowie długo płakałam. Marek milczał przez kilka dni, aż w końcu wybuchł:

– To wszystko przez to nasze wieczne poświęcanie się! Może gdybyśmy byli bardziej stanowczy… Może gdybyś nie wracała tak szybko do pracy…

– Myślisz, że to moja wina? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Nie wiem! Po prostu… czuję się bezsilny.

W chacie zaczęły się psuć kolejne rzeczy – piec przestał grzać, dach zaczął przeciekać. Musieliśmy prosić sąsiadów o pomoc. Czułam się upokorzona, kiedy pożyczałam pieniądze od pani Zofii z sąsiedztwa.

W pracy też nie było łatwo – dojazdy do Warszawy zajmowały mi trzy godziny dziennie. Marek stracił etat w szkole przez redukcję etatów i dorabiał jako korepetytor matematyki.

Któregoś dnia wróciłam do chaty i zobaczyłam Marka siedzącego przy stole z listem w ręku.

– To od Pawła – powiedział cicho.

W liście Paweł przepraszał nas jeszcze raz i obiecywał oddać wszystkie pieniądze z wynajmu domu. Pisał też o tym, jak bardzo czuje się samotny i zagubiony.

– Może powinniśmy mu wybaczyć? – zapytałam Marka.

Mąż długo milczał.

– Nie wiem… Ale chyba nie mamy innego wyjścia.

Minęły tygodnie. Zaczęliśmy powoli odbudowywać relacje z Pawłem – najpierw przez telefon, potem przez krótkie wizyty w chacie. Widziałam w jego oczach żal i strach przed odrzuceniem.

Któregoś dnia przyjechał do nas z torbą pełną zakupów i kopertą pieniędzy.

– To wszystko, co mam – powiedział drżącym głosem. – Wiem, że tego nie naprawię… Ale chcę spróbować.

Przytuliłam go mocno i poczułam łzy na policzku.

Dziś nadal mieszkamy w chacie – dom jest zajęty przez najemców jeszcze przez dwa miesiące. Nasze życie nie wróciło do normy, ale coś się zmieniło: zaczęliśmy rozmawiać o swoich uczuciach i potrzebach. Przestaliśmy udawać, że wszystko jest dobrze.

Czasem patrzę na Pawła i zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć zdradę najbliższej osoby? Czy rodzina to tylko wspólne nazwisko i adres? A może coś więcej?