Moja teściowa, mój wróg? Życie w cieniu pani Haliny i walka o własny głos

– Znowu spóźniona! – głos pani Haliny przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam w progu, z kluczami w dłoni, mokre włosy przyklejały mi się do policzków po biegu z przystanku. – Przepraszam, autobus się spóźnił… – zaczęłam nieśmiało, ale ona już odwracała się plecami, zamaszyście zdejmując garnek z ognia. – Obiad był o czternastej. Teraz jest zimny.

Wiedziałam, co to oznacza: nie dostanę obiadu. Znowu. Mój mąż, Paweł, siedział przy stole i udawał, że czyta gazetę. Nie spojrzał na mnie nawet na sekundę. W tej chwili poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Kiedy wprowadziłam się do domu Pawła i jego matki, myślałam, że to tylko na chwilę. Że szybko znajdziemy własne mieszkanie, że będziemy mieli swój kąt. Ale minęły już dwa lata, a my wciąż tkwiliśmy w tym ciasnym mieszkaniu na warszawskim Grochowie, gdzie każdy kąt miał swoje zasady, a każda minuta była rozliczana.

Pani Halina miała swoje rytuały: śniadanie o siódmej, obiad o czternastej, kolacja o dziewiętnastej. Każde odstępstwo od grafiku było traktowane jak osobista zniewaga. Pranie tylko w środy i soboty, prysznic nie dłużej niż pięć minut – „bo rachunki za wodę są wysokie”. Nawet rozmowy telefoniczne z moją mamą musiałam prowadzić szeptem w łazience, bo „prywatność to luksus dla tych, co mają własne mieszkanie”.

Najgorsze były jednak te milczące dni, kiedy pani Halina obrażała się na mnie za coś, czego nawet nie rozumiałam. Potrafiła nie odzywać się przez tydzień – wtedy czułam się jak duch we własnym domu. Paweł mówił tylko: „Daj jej czas, ona tak ma”. Ale ile czasu można dawać komuś, kto nie chce mnie zaakceptować?

Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Był listopad, padał deszcz, a ja wróciłam późno z pracy. W kuchni panował półmrok, tylko światło znad kuchenki rzucało cienie na ścianę. Pani Halina siedziała przy stole i patrzyła przez okno. – Pani matka też tak późno wracała do domu? – zapytała nagle lodowatym tonem. – Nie… – odpowiedziałam cicho. – Moja mama pracowała na zmiany…

– No właśnie – przerwała mi ostro. – A potem dzieci wychowują się same. I potem takie są efekty.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam coś powiedzieć, obronić siebie i moją mamę, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wyszłam do swojego pokoju i rozpłakałam się w poduszkę.

Paweł próbował mnie pocieszać, ale coraz częściej miałam wrażenie, że jest po stronie matki. – Ona jest samotna – powtarzał. – Musisz ją zrozumieć.

Ale kto rozumiał mnie? Kto widział moje łzy i słyszał moje milczenie?

Z czasem zaczęłam unikać domu. Zostawałam dłużej w pracy, chodziłam na spacery po parku Skaryszewskim nawet wtedy, gdy padało. Marzyłam o tym, żeby mieć choćby kawalerkę na Ursynowie, byleby tylko nie musieć codziennie walczyć o prawo do własnego życia.

W pracy koleżanki pytały: – Jak tam z teściową? Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam: – Dajemy radę… Ale prawda była taka, że coraz bardziej gasłam.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę pani Haliny przez telefon:
– Ona nigdy nie będzie moją córką. Paweł powinien był znaleźć sobie kogoś lepszego.

To bolało bardziej niż wszystkie wcześniejsze docinki razem wzięte.

Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego wieczoru zapisywałam swoje myśli: „Dziś znowu nie rozmawiałyśmy”, „Znowu czułam się niewidzialna”, „Czy to naprawdę jest miłość?”

W końcu nadszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Była niedziela, cała rodzina zebrała się na obiedzie: Paweł, jego siostra Marta z mężem i dziećmi oraz pani Halina. Siedzieliśmy przy stole w napięciu, kiedy teściowa zaczęła narzekać na „dzisiejszą młodzież” i „kobiety bez zasad”.

– Mamo, wystarczy! – powiedziałam nagle drżącym głosem. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.
– Ja też mam swoje zasady i uczucia! Nie jestem tu tylko po to, żeby spełniać twoje oczekiwania!

Zapadła cisza. Paweł patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Marta spuściła wzrok.

– Jeśli nie mogę być tu sobą, to wolę odejść – dodałam cicho.

Wyszłam z pokoju i zamknęłam się w łazience. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.

Wieczorem Paweł przyszedł do mnie i powiedział: – Może rzeczywiście powinniśmy poszukać czegoś swojego…

To był początek zmian. Nie od razu wszystko się ułożyło – musieliśmy oszczędzać każdy grosz i długo szukać mieszkania. Ale pierwszy raz od lat poczułam nadzieję.

Czasem myślę o pani Halinie z żalem i współczuciem. Może ona też była kiedyś zagubiona? Może nikt jej nie nauczył rozmawiać o uczuciach?

Czy można naprawdę być szczęśliwym tam, gdzie nie ma miejsca na własny głos? A może czasem trzeba odejść, żeby odnaleźć siebie?