Moja synowa poprosiła mnie o opiekę nad jej matką: pięć lat, które zmieniły wszystko

— Pani Zofio, proszę nie zostawiać mnie samej! — głos pani Haliny rozbrzmiał w kuchni, gdy tylko zamknęłam drzwi od łazienki. Zatrzymałam się w pół kroku, czując znajome ukłucie zniecierpliwienia i winy. Pięć lat temu nie sądziłam, że będę słyszeć te słowa codziennie.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Po przejściu na emeryturę miałam wreszcie czas dla siebie. Mój syn Michał ożenił się z Anią — dziewczyną z Warszawy, która tuż po ślubie dostała wymarzoną pracę w Nowym Jorku. Nie mogła być na własnym weselu, ale przysłała nam wszystkim piękne listy i prezenty. Michał był zakochany po uszy, a ja cieszyłam się, że znalazł kogoś takiego jak ona. Rok później pojawił się mały Staś i wtedy zaczęły się moje nowe obowiązki — opieka nad wnukiem była dla mnie radością.

Pewnego dnia, gdy Staś miał już dwa latka, zadzwoniła do mnie Ania. Jej głos był cichy i drżący:
— Pani Zofio… czy mogłaby pani pomóc mojej mamie? Mama jest po operacji biodra, a ja nie mogę wrócić do Polski. Nie ma nikogo…

Nie umiałam odmówić. Przecież to tylko kilka tygodni — tak mi się wydawało. Halina zamieszkała u mnie w pokoju gościnnym. Była zamknięta w sobie, nieufna, czasem złośliwa. Z początku myślałam, że to przez ból i samotność. Ale tygodnie zamieniły się w miesiące, a miesiące w lata.

— Michał, nie dam już rady! — wybuchłam pewnego wieczoru przez telefon. — Twoja teściowa traktuje mnie jak służącą! Nie mogę wyjść z domu bez jej zgody!
— Mamo, proszę… Ania jest załamana. Tam w Ameryce pracuje po dwanaście godzin dziennie. Nie zostawiaj nas teraz.

Czułam się rozdarta. Z jednej strony wiedziałam, że Halina nie ma nikogo poza mną. Z drugiej — tęskniłam za spokojem, za własnym życiem. Każdy dzień wyglądał tak samo: śniadanie, leki, rehabilitacja, narzekania i pretensje. Nawet Staś przestał chętnie przychodzić do babci Zosi — bo „babcia Halina zawsze krzyczy”.

Pewnej nocy obudził mnie płacz. Wstałam i zobaczyłam Halinę siedzącą na łóżku.
— Ja już nie chcę żyć — wyszeptała. — Wszystko mnie boli. Córka o mnie zapomniała…

Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. Poczułam jej drżące ciało i przez chwilę zobaczyłam w niej nie teściową syna, ale po prostu samotną kobietę.

Ale współczucie szybko ustępowało miejsca zmęczeniu. Zaczęłam unikać spotkań z przyjaciółkami, bo nie miałam siły tłumaczyć się z mojej sytuacji. Sąsiadki pytały:
— Zosiu, czemu już nie chodzisz na gimnastykę? Na kawę?
A ja tylko wzruszałam ramionami.

Najgorsze były święta. Michał i Ania przylatywali na kilka dni z Nowego Jorku, pełni entuzjazmu i prezentów. Przez chwilę dom tętnił życiem, ale potem znów zostawałyśmy same z Haliną i jej żalem.

— Mamo, może zatrudnimy opiekunkę? — zaproponował Michał pewnej zimy.
— A kto za to zapłaci? — Halina od razu podniosła głos. — Ja nie chcę obcych ludzi w domu!

Czułam się jak więzień we własnym mieszkaniu. Czasem łapałam się na tym, że marzę o tym, by Halina wyjechała do sanatorium albo do córki do Ameryki. Ale wiedziałam, że to niemożliwe.

Z czasem zaczęły pojawiać się konflikty z Michałem i Anią. Oni byli daleko, a ja byłam tu — na pierwszej linii frontu.
— Mamo, przecież to tylko starsza pani! — mówiła Ania przez telefon. — Ty zawsze byłaś taka silna…
— Silna? — myślałam gorzko. — A kto pomyśli o mnie?

Pewnego dnia Staś podszedł do mnie i zapytał:
— Babciu, czemu jesteś smutna?
Nie umiałam odpowiedzieć.

W końcu przyszedł moment kryzysu. Halina upadła w łazience i złamała rękę. Spędziłyśmy całą noc na SOR-ze. Wróciłyśmy do domu o świcie — obie wyczerpane.

Wtedy zadzwoniła Ania:
— Pani Zofio… ja wracam do Polski na stałe. Mama potrzebuje mnie bardziej niż praca w Nowym Jorku.

Poczułam ulgę i… pustkę. Przez pięć lat byłam wszystkim dla Haliny: opiekunką, pielęgniarką, powierniczką jej lęków i żalów. Teraz zostałam sama ze swoimi myślami.

Dziś patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam: czy można kochać kogoś, kto nie chce być kochany? Czy poświęcenie zawsze ma sens? Może ktoś z was zna odpowiedź…