Moja rodzina to prawdziwi pasożyci: Z Marcinem daliśmy im lekcję, której długo nie zapomną

— Klara, a mogłabyś jeszcze dorzucić trochę cytryn do tej wody? — głos mojej siostry, Magdy, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwonek alarmowy. Stałam przy blacie, krojąc ogórki na kolejną sałatkę. W salonie słychać było śmiechy mojego brata Tomka i jego żony, którzy właśnie rozkładali się na naszych nowych leżakach. Marcin, mój mąż, spojrzał na mnie wymownie znad gazety. Wiedziałam, co myśli: „Ile jeszcze to wytrzymamy?”

Nie minęły dwa tygodnie od momentu, gdy zamontowaliśmy w ogrodzie saunę. Miała być naszą oazą spokoju po pracy, miejscem relaksu i rozmów tylko we dwoje. Ale wieść o niej rozeszła się po rodzinie szybciej niż plotka o nowym romansie sąsiadki. Najpierw przyszła Magda z dziećmi — „tylko na chwilkę, bo dzieci takie zmęczone”. Potem Tomek z żoną — „bo przecież sauna to zdrowie”. Wkrótce pojawiła się nawet ciotka Basia z wujkiem Zdzichem, którzy od lat nie odwiedzali nas bez okazji.

Z początku cieszyłam się, że dom tętni życiem. Ale szybko okazało się, że nikt nie przychodzi tu dla nas. Każdy chciał tylko korzystać z sauny, jeść nasze jedzenie i zostawiać po sobie bałagan. Zamiast relaksu miałam codziennie sprzątanie po gościach i gotowanie dla armii ludzi.

— Klara, a masz może jeszcze te pyszne ciasteczka? — zapytała ciotka Basia, rozsiadając się na kanapie jak królowa.

— Skończyły się już, ciociu — odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

— No to może upieczesz? Ty zawsze tak ładnie pieczesz — dodała z uśmiechem.

Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez lata byłam tą „dobrą córką”, „kochającą siostrą”, „zawsze pomocną Klarą”. Ale teraz czułam się jak służąca we własnym domu.

Wieczorem usiadłam z Marcinem na tarasie. Był zmęczony po całym dniu pracy i wyraźnie sfrustrowany.

— Klara, musimy coś z tym zrobić. To już nie jest normalne. Przychodzą tu jak do hotelu. Nawet nie pytają, czy mogą zostać na obiad — powiedział cicho.

— Wiem… Ale jak im to powiedzieć? Przecież to rodzina…

— Rodzina czy nie, przekraczają granice. Jeśli tego nie zatrzymamy teraz, nigdy nie będziemy mieli spokoju.

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Przypominałam sobie wszystkie sytuacje: jak Magda zostawiła dzieci pod naszą opieką „na chwilkę”, która trwała cztery godziny; jak Tomek przyniósł własne piwo i rozlał je na nowy dywan; jak ciotka Basia narzekała, że kawa za słaba. Czułam narastającą złość i bezsilność.

Następnego dnia Marcin miał pomysł:

— Zróbmy „regulamin korzystania z sauny”. Powiesimy go na drzwiach wejściowych. I jasno napiszemy: sauna tylko dla domowników i po wcześniejszym umówieniu się.

Zaśmiałam się nerwowo.

— Myślisz, że to coś da?

— Jeśli nie, to przynajmniej będziemy mieli argumenty. I zobaczymy, kto naprawdę przychodzi tu dla nas.

Wieczorem usiedliśmy razem i napisaliśmy regulamin. Punkt pierwszy: sauna tylko dla domowników. Punkt drugi: wizyty po wcześniejszym umówieniu się telefonicznym. Punkt trzeci: każdy przynosi własne ręczniki i napoje. Punkt czwarty: sprzątanie po sobie obowiązkowe.

Następnego dnia powiesiliśmy kartkę na drzwiach wejściowych. Już po godzinie zadzwoniła Magda:

— Klara, co to za głupoty powiesiliście na drzwiach? To już nie można do was przyjść?

— Można, Magda. Ale chcemy mieć trochę spokoju. I żeby każdy szanował nasz dom.

— No pięknie… Rodzina to rodzina! A wy co? Jak obcy ludzie!

Rozłączyła się obrażona.

Tomek przyszedł wieczorem bez zapowiedzi. Gdy zobaczył regulamin, zaśmiał się ironicznie:

— Oho! Widzę, że wam się w głowach poprzewracało od tej sauny!

— Tomek, mamy dość tego bałaganu i ciągłych wizyt bez zapowiedzi — powiedział spokojnie Marcin.

— No to już nie będę wam przeszkadzał! — rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami.

Przez kilka dni w domu panowała cisza. Nikt nie dzwonił, nikt nie przychodził. Czułam ulgę… ale też smutek i wyrzuty sumienia. Czy naprawdę byłam aż tak złą siostrą? Czy postawiłam siebie ponad rodzinę?

Po tygodniu zadzwoniła mama:

— Klara, co tam się u was dzieje? Magda płacze, Tomek obrażony…

— Mamo, ja już nie daję rady. Chcę mieć trochę spokoju we własnym domu. Czy to tak dużo?

Mama westchnęła ciężko:

— Może trochę przesadzili… Ale wiesz, rodzina zawsze była najważniejsza…

Poczułam łzy pod powiekami.

— Mamo, a ja jestem waszą rodziną? Czy tylko tą od sprzątania i gotowania?

Mama milczała przez chwilę.

— Masz rację… Może czasem za bardzo korzystamy z twojej dobroci…

Po tej rozmowie poczułam ulgę. Zrozumiałam, że mam prawo do własnych granic – nawet wobec najbliższych. Z czasem rodzina zaczęła pojawiać się rzadziej, ale za to nasze spotkania były bardziej szczere i wartościowe.

Czasem patrzę na pusty ogród i zastanawiam się: czy naprawdę trzeba było aż takiej rewolucji, by odzyskać siebie? Czy można być dobrą córką i siostrą bez poświęcania własnego szczęścia? Co wy o tym myślicie?