Moja mała Lilia w sukience od Gucci: Czy jestem złą matką, czy po prostu inną?
– Znowu ją ubrałaś jak na pokaz mody, Anka? – głos mojej matki przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, kiedy Lilia wbiegła do środka, cała rozpromieniona, w swojej nowej sukience od Gucci. Sukience, którą zamówiłam przez internet, płacąc za nią więcej niż za miesięczne zakupy spożywcze.
– Mamo, ona wygląda pięknie – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Chcę, żeby miała to, czego ja nigdy nie miałam.
– A co ona z tego będzie miała? Plotki we wsi i wytykanie palcami? – Matka spojrzała na mnie z wyrzutem. – I jeszcze to imię… Lilia. Jakbyś nie mogła dać jej normalnego, polskiego imienia.
Zacisnęłam zęby. Ile razy już słyszałam te same słowa? Ile razy musiałam tłumaczyć się przed rodziną, sąsiadami, nawet przed własnym mężem?
Kiedy byłam mała, nosiłam po starszych kuzynkach wyciągnięte swetry i buty z dziurą. Marzyłam o czymś nowym, o czymś tylko dla mnie. Przysięgłam sobie wtedy, że jeśli kiedyś będę miała dziecko, dam mu wszystko, co najlepsze. I tak się stało – urodziła się Lilia. Delikatna, śliczna dziewczynka o oczach jak dwa jeziora. Chciałam dla niej innego życia.
Ale wieś nie zapomina i nie wybacza inności. Już w przedszkolu Lilia była „tą od Anki”, „tą w markowych ciuchach”. Dzieci śmiały się z jej imienia, a nauczycielka raz powiedziała mi na wywiadówce:
– Pani Aniu, dzieci pytają, czemu Lilia nie ma normalnego imienia. Może warto pomyśleć o jakimś zdrobnieniu?
Wróciłam wtedy do domu i płakałam całą noc. Mąż tylko wzruszył ramionami:
– Po co jej te drogie rzeczy? Dziecko i tak zaraz wyrośnie. A imię… No cóż, mogłaś mnie posłuchać.
Ale ja nie potrafiłam inaczej. Każda nowa sukienka była dla mnie symbolem tego, że mogę dać mojej córce coś wyjątkowego. Każde „Lilia” wypowiedziane przez nią samą brzmiało jak obietnica lepszego jutra.
Z czasem plotki narastały. Sąsiadka zza płotu mówiła głośno:
– Pewnie jej mąż kradnie albo bierze kredyty na te ciuchy! Kto to widział, żeby dziecko na wsi chodziło w Gucci?
W sklepie spożywczym ekspedientka patrzyła na mnie z góry:
– Pani Aniu, dzieci powinny być dziećmi. Po co im te fanaberie?
A ja coraz częściej łapałam się na tym, że zaczynam się bać wychodzić z domu z Lilią. Że chowam metki, że tłumaczę się przed każdym spojrzeniem.
Najgorsze przyszło jednak pewnego popołudnia. Lilia wróciła ze szkoły zapłakana.
– Mamo… dzieci powiedziały, że jestem dziwna. Że jestem lalą z miasta i że nie chcą się ze mną bawić…
Serce mi pękło. Przytuliłam ją mocno i szeptałam:
– Jesteś wyjątkowa, kochanie. Nie słuchaj ich.
Ale sama zaczęłam wątpić. Czy naprawdę robię dobrze? Czy nie przesadzam? Czy nie tworzę wokół niej bańki, która kiedyś pęknie?
Wieczorem usiadłam przy stole z mężem.
– Może mają rację – powiedziałam cicho. – Może powinnam przestać kupować jej te rzeczy… Może powinnam pozwolić jej być jak inne dzieci.
Mąż spojrzał na mnie długo.
– Anka… Ty zawsze byłaś inna. I za to cię pokochałem. Ale czasem trzeba się zastanowić, czy to, co robisz dla niej, robisz naprawdę dla niej… czy dla siebie?
Te słowa bolały bardziej niż wszystkie plotki razem wzięte.
Przez kolejne dni obserwowałam Lilię uważniej. Zauważyłam, że coraz częściej wybiera zwykłe dresy zamiast markowych sukienek. Że chowa się za mną na placu zabaw. Że jej oczy już nie błyszczą tak jak kiedyś.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem na łóżku.
– Liliu, powiedz mi szczerze… Lubisz te wszystkie ubrania? Lubisz swoje imię?
Spojrzała na mnie poważnie.
– Imię lubię… Bo jest moje. Ale czasem chciałabym być taka jak inne dzieci… Żeby nikt się ze mnie nie śmiał.
Objęłam ją mocno i poczułam łzy pod powiekami.
– Przepraszam cię, kochanie… Chciałam dobrze.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: Gdzie jest granica między miłością a nadopiekuńczością? Czy można kochać za bardzo?
Następnego dnia poszłyśmy razem do sklepu i pozwoliłam Lilii wybrać ubrania sama. Wybrała zwykłe jeansy i bluzę z Myszką Miki. Była szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
Od tamtej pory staram się słuchać jej bardziej niż siebie. Uczę się odpuszczać swoje ambicje i pozwalać jej być sobą – nawet jeśli to oznacza rezygnację z marzeń o idealnym dzieciństwie.
Czasem jednak patrzę na nią i zastanawiam się: czy świat kiedykolwiek zaakceptuje inność? Czy naprawdę można być dobrą matką bez względu na to, co myślą inni?