Moja córka przesyła mi pieniądze co miesiąc: Błaga, bym nie mówiła o tym jej mężowi

— Mamo, proszę cię, nie mów o tym Adamowi. On by tego nie zrozumiał… — głos mojej córki drżał przez telefon, a ja ścisnęłam słuchawkę tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Siedziałam wtedy przy kuchennym stole, patrząc na rachunki rozłożone przede mną jak karty tarota, które miały przepowiedzieć moją przyszłość. Znowu nie starczyło mi na wszystko. Znowu musiałam wybierać: leki czy prąd? Chleb czy czynsz?

Kiedyś myślałam, że życie po sześćdziesiątce będzie spokojniejsze. Że po tylu latach pracy i samotnego wychowywania dziecka zasłużę na odrobinę wytchnienia. Ale rzeczywistość okazała się inna. Mój mąż, Andrzej, zostawił nas, gdy Ania miała zaledwie rok. Zostałam sama w starym domu po mamie, bez wsparcia rodziny, bez przyjaciół. Pracowałam w sklepie spożywczym, potem sprzątałam u bogatszych sąsiadów. Każda złotówka była na wagę złota.

Ania zawsze była moją dumą. Dziecko ciche, ale uparte. Uczyła się świetnie, choć często wracała do domu głodna, bo wolała wydać kieszonkowe na zeszyty niż na bułkę. Pamiętam, jak płakała w poduszkę, gdy nie mogłam kupić jej nowych butów na zimę. Obiecałam sobie wtedy, że zrobię wszystko, by jej życie było lepsze niż moje.

I udało się. Ania skończyła studia w Warszawie, dostała dobrą pracę w banku. Poznała Adama — wysokiego, przystojnego informatyka z dobrego domu. Ich ślub był skromny, ale pełen szczęścia. Patrzyłam na nią z dumą i żalem jednocześnie — wiedziałam, że teraz jej życie będzie już zupełnie inne niż moje.

Pierwsze miesiące po ślubie rzadko się widywałyśmy. Ania dzwoniła co tydzień, opowiadała o pracy, o Adamie, o planach na przyszłość. Ale potem zaczęły się moje problemy zdrowotne. Cukrzyca, nadciśnienie… Leki były coraz droższe. Wstydziłam się prosić o pomoc. Przecież ona miała swoje życie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie niespodziewanie.
— Mamo, przeleję ci trochę pieniędzy na konto. Nie musisz się martwić rachunkami.
— Aniu, nie trzeba…
— Proszę cię. To dla mnie nic wielkiego.

Od tamtej pory co miesiąc dostaję od niej przelew — czasem więcej, czasem mniej. Ale zawsze wystarcza na najważniejsze rzeczy. Za każdym razem Ania powtarza to samo:
— Mamo, tylko nie mów Adamowi. On by tego nie zrozumiał.

Z początku nie rozumiałam dlaczego. Przecież Adam wydawał się dobrym człowiekiem. Pracował dużo, zarabiał dobrze. Ale Ania tłumaczyła mi kiedyś szeptem:
— On uważa, że powinniśmy oszczędzać na mieszkanie. Że rodzice powinni radzić sobie sami…

Czułam się winna. Jakby moja bieda była czymś wstydliwym. Jakby to ja była problemem w ich małżeństwie.

Pewnego dnia Adam zadzwonił do mnie sam.
— Dzień dobry pani Zofio! Jak się pani czuje? Ania mówiła, że ostatnio gorzej ze zdrowiem…
— Dziękuję, jakoś sobie radzę — odpowiedziałam wymijająco.
— Proszę dać znać, jeśli będzie pani czegoś potrzebować.

Jego głos był uprzejmy, ale wyczuwałam dystans. Jakby chciał spełnić obowiązek i mieć spokój.

Z czasem zaczęłam zauważać zmiany w zachowaniu Ani. Była coraz bardziej spięta, nerwowa. Często płakała przez telefon.
— Adam coraz częściej pyta o pieniądze… — wyznała mi pewnego wieczoru. — Boję się, że się dowie.

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę powinnam przyjmować te pieniądze? Czy nie niszczę ich małżeństwa? Ale przecież sama nie dam rady…

Któregoś dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina.
— Zosiu, widziałam twoją córkę w banku. Taka elegancka! Pewnie ci pomaga?
Zarumieniłam się ze wstydu.
— Trochę… Ale to nasza sprawa.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem pasożytem? Czy jestem dla Ani ciężarem?

Kilka dni później Ania przyjechała do mnie niespodziewanie.
— Mamo… — zaczęła i nagle wybuchła płaczem. — Nie wiem już co robić! Adam znalazł wyciąg z konta… Pytał skąd te przelewy! Skłamałam mu… Powiedziałam, że to dla koleżanki z pracy.
Patrzyłam na nią bezradnie.
— Może powinnaś mu powiedzieć prawdę?
— On by tego nie zrozumiał! Uważa, że twoje problemy to twoja sprawa…

Przytuliłam ją mocno.
— Aniu, nie chcę być powodem twoich kłopotów…
— Jesteś moją mamą! — szepnęła przez łzy.

Od tamtej pory nasze rozmowy stały się jeszcze bardziej napięte. Ania coraz częściej mówiła o rozwodzie. Adam robił jej wyrzuty o każdy grosz wydany bez jego wiedzy.

Czuję się rozdarta między wdzięcznością a poczuciem winy. Czy powinnam przestać przyjmować pomoc od córki? Czy powinnam powiedzieć Adamowi prawdę? A może to ja jestem egoistką?

Czasem patrzę na stare zdjęcia Ani z dzieciństwa i zastanawiam się: czy naprawdę zrobiłam wszystko dobrze? Czy matka może być szczęśliwa kosztem szczęścia swojego dziecka? Czy lojalność wobec córki jest ważniejsza niż prawda?

Może ktoś z was wie, co powinnam zrobić? Bo ja już naprawdę nie mam siły decydować za innych…