Moja córka przestała odbierać telefon. Gdy zobaczyłam jej paznokcie, zamarłam z przerażenia…

— Znowu nie odbiera… — szepnęłam do siebie, patrząc na ekran telefonu. Siedziałam przy kuchennym stole, a w powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Zosia zawsze dzwoniła, nawet jeśli była zajęta — choćby na minutę, by powiedzieć „mamo, wszystko w porządku”. Od tygodnia cisza. Mój żołądek ścisnął się z niepokoju.

— Może po prostu jest zajęta? — próbował mnie uspokoić mój mąż, Andrzej. Ale znałam swoją córkę. Od kiedy wyszła za Michała i przeprowadziła się do tej ich chałupy pod Radomiem, kontakt był dla nas świętością.

Nie wytrzymałam. W sobotę rano wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę wsi. Droga dłużyła się niemiłosiernie. W głowie kłębiły mi się najczarniejsze scenariusze. Czy coś się stało? Choroba? Wypadek? A może…

Gdy zaparkowałam przed ich domem, poczułam dziwne ukłucie w sercu. Okna były zasłonięte, a podjazd pusty. Zapukałam do drzwi. Cisza. Dopiero po chwili usłyszałam cichy szelest i skrzypienie zamka.

— Mamo? — Zosia wyglądała jak cień samej siebie. Oczy podkrążone, włosy w nieładzie, ubranie brudne od ziemi.

— Co się dzieje? Dlaczego nie odbierasz telefonu? — zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.

Zosia spuściła wzrok.

— Przepraszam… Nie miałam siły…

Weszłam do środka. W domu panował półmrok i dziwny chłód. Na stole leżały nieumyte naczynia, a w kącie piętrzyły się sterty prania.

— Gdzie Michał? — zapytałam ostrożnie.

— Pojechał do miasta… — odpowiedziała cicho.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Zauważyłam jej dłonie — drżały lekko, a paznokcie… Zamarłam. Były połamane, z brudem pod płytką, niektóre aż sine.

— Zosiu! Co się stało z twoimi rękami?!

Córka odsunęła dłonie pod stół.

— Nic… Praca w ogrodzie…

Ale znałam ją zbyt dobrze. Zawsze dbała o siebie, nawet na wsi nie pozwalała sobie na taki stan.

— Pokaż mi ręce — poprosiłam stanowczo.

Zosia zawahała się, ale w końcu wyciągnęła dłonie na stół. Na palcach widniały ślady zadrapań i siniaków.

— To Michał ci to zrobił? — zapytałam szeptem.

W jej oczach pojawiły się łzy.

— Mamo… Ja już nie wiem, co robić… On się zmienił. Krzyczy na mnie za wszystko. Ostatnio… — głos jej się załamał — …ostatnio zamknął mnie w piwnicy na całą noc, bo powiedziałam mu, że powinniśmy porozmawiać o pieniądzach.

Poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?!

— Bałam się… On groził, że jeśli komuś powiem, to już nigdy nie zobaczę ciebie ani taty…

Objęłam ją mocno. Czułam jej drżenie i cichy szloch.

— Musisz wrócić do domu. Teraz. Nie pozwolę mu cię skrzywdzić!

Zosia spojrzała na mnie z rozpaczą.

— On mnie znajdzie… On zawsze wie, gdzie jestem…

W tym momencie usłyszałyśmy dźwięk samochodu na podjeździe. Zosia zbladła jak ściana.

— To on…

Moje serce waliło jak oszalałe. Michał wszedł do domu bez słowa powitania, rzucił klucze na stół i spojrzał na nas zimnym wzrokiem.

— Co tu robisz? — zwrócił się do mnie bez cienia uprzejmości.

— Przyjechałam zobaczyć córkę. Nie odbierała telefonu — odpowiedziałam spokojnie, choć cała drżałam ze strachu i gniewu.

Michał uśmiechnął się krzywo.

— Zosia jest dorosła. Może sama decydować o swoim życiu.

Zosia skuliła się w sobie. Widziałam jej strach i bezradność.

— Nie pozwolę ci jej krzywdzić — powiedziałam stanowczo.

Michał spojrzał na mnie z pogardą.

— Proszę bardzo, zabierz ją sobie. Ale pamiętajcie: jeśli pójdziecie na policję, pożałujecie tego obie.

Wiedziałam, że nie żartuje. Ale wiedziałam też jedno: nie zostawię córki samej w tym piekle.

Tej nocy spałyśmy razem w jednym łóżku, drzwi zamknięte na klucz. Nad ranem spakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy i wymknęłyśmy się z domu, zanim Michał zdążył się obudzić.

Po powrocie do Warszawy zaczęła się długa walka — z lękiem, z poczuciem winy, z urzędami i sądem. Zosia przez wiele miesięcy bała się wychodzić z domu. Każdy dźwięk samochodu pod oknem sprawiał, że zamierała ze strachu. Ale powoli odzyskiwała siebie — krok po kroku, dzień po dniu.

Dziś patrzę na nią i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Ale blizny zostały — na ciele i w duszy.

Czasem pytam siebie: ile jeszcze kobiet milczy ze strachu przed tymi, którzy powinni je kochać? I czy my — matki — zawsze potrafimy usłyszeć ten cichy krzyk o pomoc?