Moja córka chce wrócić do domu: przyjmę ją i wnuczkę, ale nie jej męża

— Mamo, proszę cię… — głos Marty drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w moim przedpokoju, ściskając dłoń mojej sześcioletniej wnuczki, Zosi. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby cały świat zamarł w oczekiwaniu na moją odpowiedź.

Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Marta już wcześniej miała problemy z Piotrem. Ich małżeństwo od początku było burzliwe — on wiecznie bez pracy, ona zmęczona i coraz bardziej przygaszona. Kiedy kilka lat temu pozwoliłam im zamieszkać u mnie, myślałam, że pomogę im stanąć na nogi. Ale Piotr… Piotr nie potrafił się zachować. Wieczne pretensje, niechlujstwo, brak szacunku do mnie i do Marty. W końcu poprosiłam ich, żeby się wyprowadzili. Myślałam, że to ich zmobilizuje. Myliłam się.

Teraz Marta znów stała przede mną. — Mamo, nie mamy gdzie pójść. On… on znowu stracił pracę. Nie chcę, żeby Zosia spała w samochodzie. Proszę cię…

Spojrzałam na wnuczkę. Jej wielkie oczy patrzyły na mnie z nadzieją i lękiem. Poczułam ukłucie w sercu. Nie mogłam pozwolić, by cierpiała przez błędy dorosłych.

— Marto — powiedziałam cicho — ty i Zosia możecie zostać tak długo, jak będzie trzeba. Ale Piotr… Nie chcę go tutaj. Już raz próbowałam i wiem, do czego to prowadzi.

Marta zbladła. — Mamo, on jest ojcem Zosi…

— I co z tego? — przerwałam jej ostrzej, niż zamierzałam. — Ojciec powinien być odpowiedzialny. On miał już swoją szansę. Nie pozwolę mu znowu rozbić naszego domu.

Zapanowała cisza. Słychać było tylko szum deszczu i cichy szloch Zosi. Marta przytuliła ją mocno.

— Powiedz mu, że może znaleźć sobie inne miejsce — dodałam łagodniej. — Pomogę wam, ale nie jemu.

Marta przez chwilę patrzyła na mnie z wyrzutem. — On nie ma nikogo…

— Ma ciebie i Zosię — odpowiedziałam stanowczo. — Ale ja muszę dbać o nasz dom.

Wieczorem siedziałam sama w kuchni, mieszając herbatę i patrząc w okno na mokre ulice Warszawy. Przypomniałam sobie czasy, gdy Marta była małą dziewczynką i przysięgłam sobie, że zawsze ją ochronię. Ale czy teraz naprawdę ją chronię? Czy może tylko chronię siebie przed kolejnym rozczarowaniem?

Następnego dnia Piotr przyszedł po swoje rzeczy. Wszedł bez słowa, nawet na mnie nie spojrzał. Marta stała w korytarzu z Zosią na rękach.

— Przepraszam — powiedziała cicho do niego.

Piotr wzruszył ramionami. — Wiedziałem, że tak będzie.

Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Czułam gniew i żal jednocześnie. Czy naprawdę byłam taka okrutna? Czy miałam prawo decydować za Martę?

Wieczorami słyszałam cichy płacz córki w pokoju obok. Zosia próbowała być dzielna, ale widziałam, jak bardzo tęskni za ojcem. Starałam się być dla niej wsparciem — piekłyśmy razem ciasta, czytałyśmy bajki przed snem. Ale wiedziałam, że nie zastąpię jej taty.

Pewnego dnia Marta wróciła późno z pracy. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole i długo milczała.

— Mamo… czy ja zrobiłam dobrze? — zapytała nagle.

Spojrzałam na nią uważnie. Była taka zmęczona, a jednocześnie silna jak nigdy wcześniej.

— Nie wiem, kochanie — odpowiedziałam szczerze. — Czasem trzeba wybrać mniejsze zło.

Marta pokiwała głową i otarła łzę.

— Piotr znalazł pokój u kolegi z pracy — powiedziała cicho. — Ale nie wiem, czy nasze małżeństwo to przetrwa.

Chciałam ją przytulić, powiedzieć coś mądrego, ale zabrakło mi słów. Czy naprawdę można uratować rodzinę za wszelką cenę? Czy czasem lepiej pozwolić jej się rozpaść?

Kilka tygodni później Piotr przyszedł odwiedzić Zosię. Dziewczynka rzuciła mu się na szyję z radością, a ja poczułam ukłucie zazdrości i smutku jednocześnie. Czy naprawdę byłam sprawiedliwa? Czy moja decyzja była słuszna?

Dziś patrzę na Martę i Zosię i widzę, jak powoli odzyskują spokój. Ale wiem też, że moja decyzja zostawiła ślad w naszych sercach.

Czasem zastanawiam się: czy można być dobrą matką i babcią jednocześnie nie raniąc nikogo? Czy każda decyzja musi mieć swoją cenę? Może właśnie o to chodzi w życiu — żeby próbować chronić bliskich najlepiej jak potrafimy, nawet jeśli czasem oznacza to trudne wybory.