Mój zięć to nieudacznik, a córka wciąż go kocha. Czy powinnam się wtrącać?
— Marta, nie możesz tak dalej żyć! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałyśmy w kuchni, a za oknem powoli zapadał zmrok. Zapach przypalonego mleka unosił się w powietrzu, ale żadna z nas nie zwracała na to uwagi. Moja córka stała przede mną z zaciśniętymi pięściami, jej twarz była blada i zmęczona.
— Mamo, proszę cię… — wyszeptała, spuszczając wzrok. — To moja rodzina. Nie wtrącaj się.
To już setny raz, kiedy słyszę te słowa. Za każdym razem bolą tak samo. Patrzę na Martę i widzę dziewczynę, która kiedyś miała marzenia: chciała być nauczycielką, podróżować po świecie, mieć dom pełen śmiechu i ciepła. Teraz widzę kobietę, która codziennie wraca z pracy do mieszkania, w którym panuje chłód i wieczny bałagan. Jej mąż, Paweł, od trzech lat nie może znaleźć stałej pracy. Zawsze coś mu nie pasuje: a to szef za wymagający, a to godziny nie takie, a to koledzy niemili. Ostatnio siedzi całymi dniami przed komputerem, grając w gry lub przeglądając fora internetowe.
— Marta, on cię wykorzystuje! — mówię cicho, próbując opanować drżenie głosu. — Ty pracujesz na dwa etaty, a on nawet nie potrafi wynieść śmieci.
— Mamo! — wybucha nagle. — Nie rozumiesz! Paweł miał trudne dzieciństwo. Jego ojciec pił, matka była chora… On potrzebuje czasu.
Czasu? Ile jeszcze? Przecież już pięć lat są razem. Pięć lat, odkąd Marta przestała się uśmiechać tak jak dawniej. Pięć lat, odkąd coraz rzadziej przychodzi do nas na obiady rodzinne, bo „Paweł źle się czuje” albo „Pawełowi nie pasuje”.
Pamiętam dzień ich ślubu. Marta miała na sobie prostą sukienkę i uśmiech na twarzy. Paweł był wtedy inny — przynajmniej tak mi się wydawało. Był cichy, trochę nieśmiały, ale wydawał się kochać moją córkę. Dziś widzę tylko jego obojętność i wieczne pretensje do świata.
— Mamo, proszę… — Marta znów spuszcza głowę. — Ja go kocham.
To słowo zawsze mnie rozbraja. Kocham. Czy miłość naprawdę wystarczy? Czy można kochać kogoś tak bardzo, że zapomina się o sobie?
Ostatnio dowiedziałam się od sąsiadki, że Paweł znów pożyczył pieniądze od swojej matki. Jego rodzina od dawna jest skłócona: matka mieszka sama na drugim końcu miasta, ojciec zmarł kilka lat temu. Paweł czasem jeździ do niej po pieniądze albo jedzenie. Marta nigdy o tym nie mówi — udaje, że wszystko jest w porządku.
Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie teściowa Marty:
— Pani Aniu, czy Marta jest szczęśliwa? Bo ja widzę, że ona gaśnie…
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Czy powinnam powiedzieć prawdę? Że moja córka codziennie płacze w poduszkę? Że boję się o nią coraz bardziej?
Dziś postanowiłam porozmawiać z Pawłem. Czekałam na niego pod blokiem. Kiedy wyszedł z klatki schodowej, spojrzał na mnie z niechęcią.
— Dzień dobry pani Aniu — mruknął i już chciał mnie minąć.
— Paweł, musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie z irytacją.
— O czym? O tym, że jestem nieudacznikiem? Że nie zasługuję na Martę?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Czy naprawdę tak o sobie myśli?
— Paweł… Ja tylko chcę, żebyście byli szczęśliwi. Ale widzę, że coś jest nie tak. Może potrzebujesz pomocy? Może warto poszukać terapii albo pracy przez urząd?
Wyśmiał mnie.
— Pani nic nie rozumie! Ja próbuję! Ale świat jest przeciwko mnie! A pani tylko krytykuje!
Odszedł szybkim krokiem. Stałam tam jeszcze chwilę, czując bezsilność i gniew.
Wieczorem zadzwoniłam do Marty.
— Córciu… Przepraszam, jeśli cię zraniłam. Ale boję się o ciebie.
Po drugiej stronie słyszałam tylko cichy płacz.
— Mamo… Ja już nie wiem co robić… Kocham go, ale jestem zmęczona…
Serce mi pękło. Chciałam ją przytulić przez telefon, zabrać do domu i ochronić przed całym światem.
Następnego dnia przyszła do mnie niespodziewanie. Usiadłyśmy przy stole w kuchni.
— Mamo… Chyba muszę coś zmienić w swoim życiu… Ale boję się…
Objęłam ją mocno.
— Jestem z tobą. Zawsze.
Nie wiem co będzie dalej. Może Marta znajdzie w sobie siłę, by zawalczyć o siebie. Może Paweł się zmieni — choć w to coraz trudniej mi wierzyć. Jedno wiem na pewno: nie mogę już dłużej patrzeć obojętnie na cierpienie własnego dziecka.
Czy powinnam była wcześniej powiedzieć „dość”? Czy matka ma prawo ingerować w życie dorosłego dziecka? A może powinnam po prostu być obok — cicho wspierać i czekać aż sama podejmie decyzję?
Czasem zastanawiam się: czy miłość naprawdę usprawiedliwia wszystko? Czy można kochać aż tak bardzo, by zapomnieć o sobie?