Mój syn, mój nieznajomy: Prawda, której nie chciałam znać

– Nie wierzę, że znowu tu jesteś, mamo! – głos Kuby był ostry, niemal wrogi, kiedy stałam w progu jego szpitalnej sali. W dłoniach ściskałam torbę z jego ulubionym rosołem i świeżą piżamą, ale nawet na mnie nie spojrzał. Serce waliło mi jak oszalałe, a w żołądku czułam ciężką kulę.

– Kuba, przyszłam ci pomóc… – zaczęłam cicho, ale on machnął ręką.

– Nie potrzebuję pomocy. Potrzebuję, żebyś dała mi spokój.

Od lat żyłam z tym murem między nami. Mój syn – kiedyś rozbrykany chłopiec biegający po podwórku naszego bloku na Pradze – teraz był dla mnie kimś obcym. Dorósł, skończył studia na Politechnice, dostał pracę w jakiejś firmie informatycznej na Mokotowie i rzadko bywał w domu. Powtarzałam sobie: tak to już jest, dzieci dorastają, mają swoje życie. Ale za każdym razem, gdy dzwoniłam, rozmowa była krótka, powierzchowna. Nigdy nie mówił o sobie.

Aż do tamtej nocy, kiedy zadzwonił telefon ze szpitala. – Pani syn miał atak – epilepsja – powiedział głos po drugiej stronie. Nie wiedziałam nawet, że Kuba ma epilepsję. W tamtej chwili dotarło do mnie, jak niewiele wiem o własnym dziecku.

W szpitalu przywitały mnie obce twarze. Młoda kobieta z krótkimi włosami i kolczykiem w brwi siedziała przy łóżku Kuby i trzymała go za rękę. Obok niej stał wysoki chłopak z dredami i dziewczyna na wózku inwalidzkim. Wszyscy patrzyli na mnie jak na intruza.

– Jest pani mamą Kuby? – zapytała kobieta z kolczykiem.

– Tak… A pani to…?

– Jestem Marta. Partnerka Kuby.

Zaniemówiłam. Nie wiedziałam nawet, że ma dziewczynę – a co dopiero partnerkę tak bliską, że trzyma go za rękę w szpitalu.

– Kuba nigdy o pani nie wspominał – wyrwało mi się zanim zdążyłam się powstrzymać.

Marta uśmiechnęła się smutno. – On nie lubi mówić o rodzinie.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż chciałam przyznać. Poczułam się jak gość we własnym życiu, jak ktoś, kto przegapił najważniejsze momenty swojego dziecka.

Następnego dnia przyszłam wcześniej, licząc na chwilę sam na sam z Kubą. Ale znów byli tam oni – jego druga rodzina. Marta czytała mu książkę, dziewczyna na wózku przyniosła mu owoce, a chłopak z dredami rozśmieszał go żartami.

– Mamo, nie musisz przychodzić codziennie – powiedział Kuba, gdy wreszcie zostaliśmy sami.

– Ale chcę być przy tobie! Dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi o chorobie? Dlaczego nic nie wiem o twoim życiu?

Kuba długo milczał, patrząc przez okno na szare warszawskie niebo.

– Bo zawsze widziałaś we mnie dziecko, które musi być idealne – powiedział cicho. – Nigdy nie chciałaś zobaczyć, kim naprawdę jestem.

Poczułam łzy pod powiekami. – Może nie umiałam… Ale jesteś moim synem. Zawsze będziesz moim synem.

– Mamo, mam epilepsję od liceum. Ukrywałem to, bo zawsze powtarzałaś, że muszę być silny, najlepszy, że choroba to nie wymówka do porażki. Bałem się twojej reakcji bardziej niż samej choroby. A potem poznałem Martę i tych ludzi… Oni akceptują mnie takim, jakim jestem. Niczego przed nimi nie muszę ukrywać.

Wtedy zrozumiałam: mój syn przez lata prowadził podwójne życie – jedno dla mnie, drugie dla siebie i swoich przyjaciół. To życie pełne było rzeczy, których nie rozumiałam: wolontariat w fundacji dla osób z niepełnosprawnościami, walka z uprzedzeniami, miłość do dziewczyny zupełnie innej niż sobie wyobrażałam dla niego.

Tamtego wieczoru usiadłam na ławce przed szpitalem i płakałam jak dziecko. Zastanawiałam się: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt surowa? Czy swoimi oczekiwaniami wypchnęłam go ze swojego życia?

W kolejnych dniach próbowałam zbliżyć się do jego przyjaciół. Marta opowiadała mi o ich akcjach pomocy dzieciom z autyzmem i o tym, jak Kuba prowadzi bloga o życiu z epilepsją pod pseudonimem „Janek Praski” – nawet tego nie wiedziałam! Dziewczyna na wózku, Ola, opowiedziała mi jak Kuba pomógł jej po wypadku, kiedy wszyscy się od niej odwrócili.

Zaczęłam rozumieć, ile rzeczy przegapiłam tylko dlatego, że nie chciałam patrzeć poza własne wyobrażenia o tym, kim powinien być mój syn.

Pewnego dnia Kuba poprosił mnie o przyniesienie laptopa z mieszkania. Zgodziłam się i po raz pierwszy weszłam do jego świata – ściany pokryte zdjęciami z różnych akcji charytatywnych, na półkach książki o psychologii i sprawiedliwości społecznej, a na biurku rysunki, których nigdy wcześniej nie widziałam.

Na klatce spotkałam sąsiadkę:

– Jest pani mamą Kuby? Wspaniały chłopak! Tyle pomaga wszystkim w bloku…

Wracając do szpitala niosłam laptopa i ciężar świadomości tego wszystkiego, czego nie chciałam widzieć.

Gdy Kuba wyzdrowiał i wyszedł ze szpitala, zaprosił mnie na kolację z Martą i przyjaciółmi. Po raz pierwszy siedziałam z nimi przy stole i słuchałam ich historii bez uprzedzeń i lęku.

– Mamo – powiedział Kuba na koniec wieczoru – dziękuję ci za to, że próbujesz mnie zrozumieć. Wiem, że trudno zmienić spojrzenie na świat z dnia na dzień.

Spojrzałam na niego przez łzy:

– Może nigdy nie nadrobię tych wszystkich lat… ale chcę poznać cię od nowa. Takiego, jakim jesteś naprawdę.

Dziś często myślę: ile naprawdę wiemy o swoich dzieciach? Jak często patrzymy na nich przez pryzmat własnych lęków i oczekiwań? Czy potrafimy nauczyć się kochać ich takimi, jakimi są?

A wy? Czy kiedykolwiek mieliście poczucie obcości wobec własnego dziecka? Ile tajemnic kryją ludzie najbliżsi naszemu sercu?