Mój syn chce poślubić starszą kobietę z dwójką dzieci. Czy potrafię zaakceptować jego wybór?

– Mamo, musisz to zaakceptować. Kocham ją i zamierzam się z nią ożenić – powiedział mój syn, Michał, patrząc mi prosto w oczy. W jego głosie nie było ani cienia wahania. Stał przede mną w kuchni, oparty o blat, z rękami skrzyżowanymi na piersi. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

– Michał, przecież ona jest od ciebie starsza! I ma już dwójkę dzieci! – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Wiedziałam, że powinnam być bardziej opanowana, ale emocje wzięły górę. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz się roześmieje i powie, że to żart. Ale on tylko pokręcił głową.

– Mamo, wiem, co robię. Znamy się już ponad rok. Dzieci są cudowne, a Marta…

– Marta? Myślałam, że ma na imię Agnieszka… – przerwałam mu zdezorientowana.

– Miała na drugie imię Agnieszka, ale wszyscy mówią na nią Marta. Mamo, proszę cię, nie komplikuj – westchnął ciężko.

Usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Przed oczami stanęły mi wszystkie moje wyobrażenia o przyszłości Michała: ślub z młodą dziewczyną z dobrej rodziny, wspólne mieszkanie, wnuki… Ale nie tak to sobie wyobrażałam. Nie starsza kobieta z dwójką dzieci po rozwodzie.

– Michał… – zaczęłam ostrożnie – czy ty naprawdę jesteś pewien? Przecież ona już ma swoje życie, swoje dzieci. Ty dopiero zaczynasz dorosłość…

– Mamo! – przerwał mi stanowczo. – To nie jest twoja decyzja. Kocham Martę i chcę być z nią. Jej dzieci są dla mnie jak własne.

W tej chwili poczułam się bezradna jak nigdy dotąd. Przecież zawsze chciałam dla niego jak najlepiej. Czy to źle, że martwię się o jego przyszłość? Czy jestem egoistką?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Co powiedzą sąsiedzi? Jak zareaguje rodzina? Czy Michał naprawdę wie, na co się porywa? Przypomniałam sobie rozmowę z moją siostrą, Jolą, która zawsze była bardziej otwarta na nowości.

– Daj mu szansę – powiedziała mi przez telefon. – Może właśnie tego potrzebuje. Może ta kobieta da mu szczęście.

Ale ja nie potrafiłam tak po prostu zaakceptować tej sytuacji. Następnego dnia Michał przyprowadził Martę i jej dzieci do nas na obiad. Mała Zosia miała sześć lat i od razu zaczęła rysować kredkami na moim stole, a jej brat Kuba biegał po całym mieszkaniu, śmiejąc się w głos.

Marta była spokojna i uprzejma. Widziałam jednak w jej oczach niepewność i lęk przed moją oceną.

– Pani Anno… – zaczęła cicho – wiem, że to dla pani trudne. Ale bardzo kocham Michała i chcę dla niego jak najlepiej.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na nią długo, próbując dostrzec w niej coś więcej niż tylko „starszą kobietę po przejściach”.

Po obiedzie Michał poprosił mnie na rozmowę.

– Mamo, wiem, że się boisz. Ale ja naprawdę jestem szczęśliwy. Marta mnie rozumie jak nikt inny.

– A jej dzieci? – zapytałam cicho.

– Kocham je jak własne – odpowiedział bez wahania.

Przez kolejne tygodnie próbowałam przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Rodzina była podzielona: moja mama była oburzona („Co ludzie powiedzą?!”, „To nie wypada!”), a brat stwierdził tylko: „To jego życie”.

Najtrudniejsze były rozmowy z sąsiadkami na klatce schodowej.

– Słyszałam, że twój Michał… – zaczynała pani Basia z trzeciego piętra.

– Tak, zakochał się – odpowiadałam krótko i zamykałam drzwi.

W pracy też nie było łatwo. Koleżanki szeptały za moimi plecami:

– Wyobrażasz sobie? Jej syn z kobietą po przejściach…

Czułam się osaczona przez cudze opinie i własne lęki. Zaczęłam unikać ludzi, zamykać się w sobie. Michał coraz rzadziej do mnie dzwonił. Pewnego wieczoru przyszła do mnie Marta sama.

– Pani Anno… Proszę mi uwierzyć, nie chcę zabierać pani syna. Chcę tylko być szczęśliwa razem z nim i dać moim dzieciom normalny dom.

Spojrzałam na nią uważnie. Była zmęczona, ale w jej oczach widziałam determinację i czułość.

– A jeśli on kiedyś tego pożałuje? – zapytałam cicho.

– Każdy może czegoś żałować – odpowiedziała spokojnie. – Ale czy to znaczy, że mamy rezygnować z miłości?

Po tej rozmowie długo siedziałam sama w kuchni. Przypomniałam sobie własną młodość: jak moi rodzice byli przeciwni mojemu wyborowi męża, jak walczyliśmy o siebie mimo wszystko…

Kilka dni później Michał zadzwonił:

– Mamo, chcemy zaprosić cię na wspólny obiad u nas w domu.

Pojechałam tam z duszą na ramieniu. Zosia przybiegła do mnie z rysunkiem: „Babcia Ania” – napisała pod portretem kobiety z wielkim sercem.

Wtedy coś we mnie pękło. Uświadomiłam sobie, że nie mogę żyć cudzymi oczekiwaniami ani własnym strachem przed tym, co nieznane. Michał był szczęśliwy. Marta patrzyła na niego z miłością. Dzieci śmiały się przy stole.

Może właśnie tak wygląda prawdziwa rodzina?

Czasem zastanawiam się: czy miałam prawo oceniać ich wybór? Czy moje lęki były ważniejsze niż szczęście mojego syna?

A wy? Czy potrafilibyście zaakceptować taki wybór swojego dziecka?