Miłość na rozdrożu: Jak matka zniszczyła szczęście syna

Weronika nerwowo poprawiła kołnierzyk koszuli i rozejrzała się – stałam przed starym piętrowym blokiem w centrum Poznania. W dłoniach ściskałam bukiet dla przyszłej teściowej i pudełko domowych ciasteczek. Dziś miałam poznać matkę mojego narzeczonego – Krzysztofa. Dzień, od którego wiele zależało. I, jak się później okazało, nie bez powodu czułam ten niepokój…

Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Stanęła w nich Halina Stanisławówna – kobieta o przenikliwym spojrzeniu, z włosami upiętymi w surowy kok. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, tylko lekko uniesione brwi sugerowały, że już mnie ocenia. – Dzień dobry pani Halino, bardzo mi miło… – zaczęłam nieśmiało, wyciągając bukiet. – Po co te kwiaty? – przerwała mi chłodno. – Przecież to nie pogrzeb.

Zamarłam. Krzysztof, stojący za mną, ścisnął moją dłoń, jakby chciał dodać mi otuchy. Weszliśmy do środka. W mieszkaniu unosił się zapach starego drewna i lawendy, ale atmosfera była lodowata. Halina spojrzała na ciasteczka i bez słowa postawiła je na kredensie.

– Krzysiu, idź do kuchni, pomóż mi z herbatą – rzuciła do syna tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zostawiła mnie samą w salonie. Siedziałam na brzegu kanapy, czując jak serce wali mi w piersi. Po chwili wróciła i usiadła naprzeciwko. – Czym się zajmujesz? – zapytała bez cienia uprzejmości.

– Studiuję filologię polską i pracuję w księgarni…

– Księgarnia? – przerwała mi z pogardą. – To nie jest prawdziwa praca. Kobieta powinna mieć zawód z przyszłością. Lekarka, prawniczka…

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Chciałam odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów. Krzysztof wrócił z herbatą i próbował rozładować napięcie żartem, ale Halina nie dała się udobruchać. Przez całą kolację zadawała mi pytania, które brzmiały jak przesłuchanie: „Czy umiesz gotować? Czy twoja matka też pracuje w sklepie? Ile zarabiasz?”

Po wyjściu Krzysztof objął mnie i powiedział: – Nie przejmuj się, ona taka jest dla wszystkich. Ale widziałam w jego oczach cień niepokoju.

Następne tygodnie były coraz trudniejsze. Halina dzwoniła do Krzysztofa codziennie, wypytując o mnie, krytykując moje wybory i sugerując, że „zasługuję na kogoś lepszego”. Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym życiu. Krzysztof próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że jest rozdarty między mną a matką.

Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez przypadek:
– Mamo, kocham ją! – mówił Krzysztof z rozpaczą.
– Miłość to nie wszystko! Ona cię pociągnie w dół! Zobaczysz!

Wróciłam do domu ze ściśniętym gardłem. Czy naprawdę byłam tak niewystarczająca? Czy moje marzenia i praca były nic niewarte?

Z czasem Halina zaczęła posuwać się coraz dalej. Dzwoniła do mojej pracy pod pretekstem „sprawdzenia”, czy rzeczywiście tam jestem. Rozpowiadała plotki wśród sąsiadów Krzysztofa, że „jestem leniwa” i „szukam tylko męża”.

Krzysztof coraz częściej był przygnębiony i zamyślony. Nasze rozmowy stawały się krótsze, a spotkania rzadsze. Widziałam, jak matka manipuluje nim poczuciem winy: „Zostawiłeś mnie samą! Poświęciłam dla ciebie życie!”

Pewnego wieczoru Krzysztof przyszedł do mnie blady jak ściana.
– Weroniko… Nie wiem już, co robić. Kocham cię, ale ona grozi, że jeśli się pobierzemy, przestanie ze mną rozmawiać…

Patrzyłam na niego przez łzy.
– A co ty chcesz zrobić?

Milczał długo.
– Nie chcę cię stracić… Ale nie mogę zostawić mamy samej.

Wiedziałam już wtedy, że przegrywam walkę z kimś, kto od lat był najważniejszą kobietą w jego życiu.

Kilka dni później dostałam od niego wiadomość: „Przepraszam. Nie potrafię inaczej.”

Świat mi się zawalił. Przez wiele tygodni nie mogłam spać ani jeść. W pracy patrzyli na mnie ze współczuciem, a ja czułam się coraz bardziej pusta i bezwartościowa.

Minęły miesiące. Krzysztof czasem pisał krótkie wiadomości: „Tęsknię”, „Myślę o tobie”. Ale wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.

Dziś mijam czasem ten stary blok w centrum Poznania i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy miłość zawsze musi przegrywać z cudzymi lękami i oczekiwaniami? A może są ludzie, którzy nigdy nie dorosną do własnego szczęścia?

Czasem pytam siebie: czy warto walczyć o kogoś, kto nie potrafi postawić nas na pierwszym miejscu? Może prawdziwa odwaga to umieć odejść wtedy, gdy serce jeszcze krwawi…