Miłość na pokaz – historia o teściowej, która zapomniała o własnych wnukach
— Mamo, czy możesz dziś odebrać Olę z przedszkola? — zapytałam przez telefon, czując jak głos mi drży. Stałam przy oknie, patrząc na mokre liście wirujące na chodniku pod naszym blokiem na Ochocie. Warszawa tonęła w szarości, a ja tonęłam w bezsilności.
Po drugiej stronie słuchawki rozległo się westchnienie. — Agnieszko, przecież wiesz, że mam dziś spotkanie z sąsiadką. Pomagam jej z wnuczką, bo ona sama nie daje rady. Twoje dzieci to twoja odpowiedzialność — usłyszałam chłodny, niemal urzędowy ton Haliny Stanisławówny.
Zacisnęłam pięść. Ola miała gorączkę, a ja musiałam zostać dłużej w pracy. Mój mąż, Tomek, był na delegacji w Poznaniu. Nie prosiłam teściowej o pomoc codziennie — wręcz przeciwnie, starałam się być samodzielna. Ale kiedy już dzwoniłam, to znaczyło, że naprawdę nie mam wyjścia.
— Mamo, to tylko jeden raz. Ola jest chora… — próbowałam jeszcze raz.
— Agnieszko, nie mogę. Naprawdę. — I rozłączyła się.
Przez chwilę stałam nieruchomo, czując jak łzy napływają mi do oczu. Przypomniałam sobie zeszły tydzień, kiedy widziałam Halinę na placu zabaw z małą Zuzią — wnuczką jej przyjaciółki z sąsiedniego bloku. Uśmiechała się do niej szeroko, tuliła ją i kupowała lody. Moje dzieci nigdy nie dostały od niej nawet lizaka.
Wieczorem Tomek zadzwonił z hotelu.
— I co? Pomogła ci mama? — zapytał z nadzieją.
— Nie. Powiedziała, że ma ważniejsze sprawy — odpowiedziałam cicho.
— Znowu? — westchnął ciężko. — Nie rozumiem jej. Przecież to jej wnuki…
— Może po prostu nas nie lubi? — wyrwało mi się.
Tomek milczał przez chwilę. — Nie mów tak. Może ona po prostu nie umie okazywać uczuć?
Ale ja wiedziałam swoje. Halina potrafiła być serdeczna i czuła — tylko nie wobec nas. Zawsze miała czas dla innych dzieci: sąsiadów, koleżanek z kościoła, nawet dla dzieci z fundacji, w której działała jako wolontariuszka. O nas zapominała.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułam ten chłód. Było Boże Narodzenie trzy lata temu. Ola miała wtedy dwa latka i z przejęciem wręczyła babci własnoręcznie zrobioną laurkę. Halina spojrzała na nią z lekkim uśmiechem i odłożyła kartkę na bok, nawet nie przeczytawszy życzeń. Potem przez godzinę opowiadała wszystkim o sukcesach syna sąsiadki i chwaliła się prezentami od innych dzieci.
Z czasem nauczyłam się nie oczekiwać niczego od teściowej. Ale za każdym razem, gdy widziałam ją z obcymi dziećmi, bolało mnie to coraz bardziej.
W pracy tego dnia byłam jak cień samej siebie. Szefowa patrzyła na mnie z troską.
— Wszystko w porządku?
— Tak… tylko dzieci chore — skłamałam.
Po południu odebrałam Olę i Antosia z przedszkola sama. Ola miała rozpalone policzki i tuliła się do mnie bez słowa. Antoś pytał cicho:
— Mamo, dlaczego babcia nigdy do nas nie przychodzi?
Zabrakło mi słów.
Wieczorem zadzwoniła moja mama z Lublina.
— Kochanie, jak dzieci?
— Chore… Ale dajemy radę.
— Gdybym tylko była bliżej… — westchnęła.
Poczułam ukłucie zazdrości wobec tych wszystkich rodzin, gdzie babcie gotują rosół i pieką szarlotkę dla wnuków. U nas tego nie było.
Kilka dni później spotkałam Halinę na klatce schodowej. Miała w rękach torbę pełną zabawek.
— Dla Zuzi — powiedziała bez pytania.
Nie wytrzymałam:
— Mamo, dlaczego nigdy nie masz czasu dla Oli i Antosia? Przecież to twoje wnuki!
Spojrzała na mnie chłodno:
— Agnieszko, ja już swoje dzieci wychowałam. Teraz chcę pomagać tam, gdzie naprawdę mnie potrzebują. Wy sobie radzicie.
— Ale Ola pyta o ciebie codziennie! Antoś płacze wieczorami! Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
Halina wzruszyła ramionami:
— Dzieci muszą nauczyć się samodzielności. A ty powinnaś przestać oczekiwać ode mnie cudów.
Wróciłam do mieszkania roztrzęsiona. Tomek próbował mnie pocieszyć:
— Może ona naprawdę nie potrafi być babcią? Może coś ją blokuje?
Ale ja czułam tylko żal i gniew.
Minęły tygodnie. Ola wyzdrowiała, Antoś zaczął chodzić na karate. Halina coraz częściej pojawiała się w lokalnej telewizji jako „babcia wolontariuszka”. Dzieci widziały ją czasem na ekranie i pytały:
— Mamo, dlaczego babcia bawi się z innymi dziećmi?
Nie umiałam im odpowiedzieć.
W końcu postanowiłam porozmawiać z Haliną szczerze, bez pretensji.
— Mamo… czy ty nas kochasz?
Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła:
— Agnieszko… Ja po prostu nie umiem być babcią dla własnej rodziny. Za dużo wspomnień, za dużo bólu… Z obcymi dziećmi jest łatwiej. Tam nie ma oczekiwań ani rozczarowań.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Zrozumiałam tylko jedno: czasem najbliżsi są dla siebie największymi obcymi.
Dziś patrzę na moje dzieci i zastanawiam się: czy one kiedyś wybaczą babci? Czy ja kiedykolwiek przestanę czuć ten żal? A może więzy krwi to tylko złudzenie – a prawdziwa rodzina to ci, którzy chcą być blisko?