Miłość Matki, Wstyd Córki: Gorzka Tajemnica z Poznańskiej Kamienicy

– Nie rozumiesz mnie, Marto! – krzyknęła mama, a jej głos odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stała przy oknie, zaciśnięte pięści drżały jej na parapecie. – To nie jest twoje życie!

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Miała na sobie tę samą bluzkę, którą nosiła jeszcze wtedy, gdy byłam dzieckiem. Zawsze była dla mnie silna, nieugięta, a teraz… wyglądała jak ktoś obcy. Jakby nagle stała się moją rówieśniczką, a nie matką.

– Mamo, on ma dwadzieścia cztery lata! – wykrztusiłam. – To… to jest chore!

Ewa odwróciła się do mnie gwałtownie. Jej oczy były mokre, ale nie płakała. – Nie masz prawa mnie oceniać. Całe życie poświęciłam dla ciebie. Teraz chcę być szczęśliwa.

Wtedy poczułam coś, czego nigdy wcześniej nie czułam wobec niej: gniew i wstyd. Wstyd za nią, za siebie, za naszą rodzinę. Przypomniałam sobie, jak w liceum wszyscy śmiali się ze mnie, bo mama była taka młoda. Zawsze musiałam tłumaczyć, że nie jestem jej siostrą.

A teraz miałam tłumaczyć się z tego, że moja matka wychodzi za chłopaka w moim wieku?

Nie spałam całą noc. Słyszałam przez cienką ścianę, jak Ewa rozmawia przez telefon z Bartkiem – tym Bartkiem, który jeszcze rok temu był studentem mojego wydziału na UAM-ie. Szeptali do siebie słodkie słówka, a ja czułam się jak intruz we własnym domu.

Następnego dnia znalazłam na stole kopertę z dokumentami: akt urodzenia, zaświadczenie o stanie cywilnym… Wszystko przygotowane do ślubu cywilnego. Bez zastanowienia schowałam je na dnie szafy w pokoju po dziadkach. Nie miałam wyrzutów sumienia. Przez chwilę poczułam ulgę.

Ale ulga szybko zamieniła się w strach. Mama zaczęła szukać papierów. Najpierw delikatnie, potem coraz bardziej nerwowo. W końcu przyszła do mnie z pytaniem:

– Marta, widziałaś moje dokumenty?

– Nie – skłamałam bez mrugnięcia okiem.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wartą jesienią. Unikałyśmy siebie nawzajem. Ja zamykałam się w swoim pokoju pod pretekstem nauki do egzaminów magisterskich, ona wychodziła na długie spacery albo siedziała w kuchni z kubkiem herbaty i patrzyła w okno.

W końcu przyszedł Bartek. Przystojny, pewny siebie, z tym swoim uśmiechem, który kiedyś wydawał mi się sympatyczny, a teraz był dla mnie jak policzek.

– Cześć Marta – powiedział cicho. – Możemy pogadać?

Nie chciałam z nim rozmawiać. Ale on usiadł naprzeciwko mnie przy stole i spojrzał mi prosto w oczy.

– Wiem, że to trudne – zaczął. – Ale twoja mama naprawdę mnie kocha. Ja ją też.

Prychnęłam tylko i odwróciłam wzrok.

– To nie jest normalne – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

Bartek westchnął ciężko.

– Normalność to kwestia umowna. Twoja mama zasługuje na szczęście.

Chciałam mu odpowiedzieć coś kąśliwego, ale zabrakło mi słów. Zamiast tego wybiegłam z mieszkania i długo błąkałam się po ulicach Poznania. Przechodziłam obok Starego Rynku, patrzyłam na ludzi siedzących w kawiarniach i zastanawiałam się, czy ktoś jeszcze ma tak poplątaną rodzinę jak ja.

Wieczorem wróciłam do domu. Mama siedziała przy stole i płakała. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam ją taką bezbronną.

– Marta… – zaczęła cicho. – Jeśli naprawdę tego nie chcesz… jeśli to cię rani…

Poczułam ukłucie winy. Przecież ona tyle dla mnie poświęciła. Sama wychowywała mnie przez tyle lat, pracowała po godzinach jako nauczycielka polskiego w podstawówce na Jeżycach, żebym mogła studiować i mieć lepsze życie niż ona.

Ale nie mogłam się przełamać.

– Mamo… ja po prostu nie rozumiem – wyszeptałam.

Przez kolejne dni żyłyśmy obok siebie jak dwie obce kobiety pod jednym dachem. Bartek przestał przychodzić. Mama zamknęła się w sobie, chodziła do pracy i wracała późno wieczorem.

W końcu znalazła papiery. Nie wiem jak — może domyśliła się wszystkiego od początku? Przyszła do mnie wieczorem i położyła mi je na biurku.

– Znalazłam to tam, gdzie zawsze chowasz swoje sekrety – powiedziała spokojnie.

Nie patrzyłam jej w oczy.

– Przepraszam – wyszeptałam.

Usiadła obok mnie i przez chwilę milczałyśmy.

– Wiesz… kiedy byłam w twoim wieku myślałam, że już nigdy nie będę szczęśliwa – powiedziała cicho. – Twój ojciec zostawił mnie samą z tobą i tylko dzięki dziadkom dałam radę skończyć szkołę i znaleźć pracę. Całe życie walczyłam o ciebie…

Zacisnęłam pięści ze wstydu i żalu.

– A teraz ty walczysz ze mną – dodała gorzko.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało.

Następnego dnia mama wyjechała na kilka dni do cioci pod Gniezno. Zostawiła mi kartkę: „Muszę pomyśleć”.

Siedziałam sama w pustym mieszkaniu i po raz pierwszy poczułam strach przed samotnością. Czy naprawdę miałam prawo decydować o jej szczęściu? Czy moje poczucie wstydu było ważniejsze niż jej prawo do miłości?

Minęły tygodnie zanim wróciłyśmy do normalności — jeśli można to tak nazwać. Mama nie wyszła za Bartka. On wyjechał do Warszawy i przestał się odzywać. Nasza relacja już nigdy nie była taka sama jak dawniej.

Czasem patrzę na mamę i zastanawiam się: czy miałam prawo odebrać jej szansę na szczęście? Czy rodzina to naprawdę tylko więzy krwi — czy może coś więcej? Może czasem trzeba pozwolić odejść własnym lękom i zaakceptować wybory tych, których kochamy?