Miłość, która pachniała kawą i kurzem – historia Zuzanny z Torunia

Już od progu czułam, jak serce wali mi jak młotem. W kuchni unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy i cynamonowych ciastek, które piekłam od rana, by zrobić dobre wrażenie. Dziś miałam zaprosić do siebie nowego znajomego – Pawła, chłopaka, którego poznałam na kursie fotografii w Toruniu. Był inny niż wszyscy: poważny, elegancki, z tym swoim dystyngowanym uśmiechem i opiniami na każdy temat. A ja? Ja byłam Zuzanna, dziewczyna z blokowiska na Rubinkowie, wychowana przez samotną matkę pielęgniarkę i babcię, która zawsze powtarzała: „Zosia, pamiętaj – pies w domu to szczęście i obowiązek”.

Właśnie wyprowadzałam na szybki spacer mojego ukochanego kundelka – Fafika. Znalazłam go dwa lata temu pod śmietnikiem razem z sąsiadem Bartkiem. Bartek był moim najlepszym przyjacielem od podstawówki. Razem chodziliśmy na wagary, razem płakaliśmy po rozwodach naszych rodziców. To on pierwszy zauważył Fafika – brudnego, zmarzniętego szczeniaka.

– Zuza, bierzemy go! – krzyknął wtedy Bartek bez wahania.

Nie miałam serca odmówić. Mama początkowo kręciła nosem, ale babcia od razu przygarnęła psa jak własnego wnuka. Od tamtej pory Fafik był moim cieniem.

Tego wieczoru wszystko miało się zmienić. Paweł miał przyjść punktualnie o osiemnastej. Przez cały dzień sprzątałam mieszkanie, układałam książki na półkach (głównie reportaże i powieści Olgi Tokarczuk), a babcia z mamą co chwilę zaglądały do kuchni.

– Zuzia, nie przesadzaj z tymi ciastkami, chłopaki nie lubią słodkiego – mruknęła mama.

– A ja myślę, że jak chłopak nie lubi słodkiego i psów, to nie jest wart twojej uwagi – dodała babcia z przekąsem.

Zignorowałam ich droczenie się. Chciałam zrobić dobre wrażenie. Chciałam być kimś więcej niż tylko „dziewczyną z psem”.

Punktualnie o osiemnastej zadzwonił dzwonek. Fafik zaszczekał radośnie i pobiegł do drzwi. Otworzyłam je z uśmiechem, ale Paweł nawet nie spojrzał na psa.

– Cześć – powiedział chłodno. – Mam nadzieję, że nie będziemy musieli siedzieć w sierści.

Zamurowało mnie. Zaprosiłam go do kuchni, podałam kawę i ciastka. Paweł rozsiadł się przy stole i zaczął rozglądać po mieszkaniu.

– Wiesz, moja mama zawsze mówiła, że zwierzęta w domu to siedlisko bakterii – rzucił nagle. – Ty naprawdę śpisz z tym psem w jednym pokoju?

– Tak… Fafik jest członkiem rodziny – odpowiedziałam niepewnie.

Paweł skrzywił się lekko.

– No cóż… Ja bym tak nie mógł. Lubię porządek i czystość. Poza tym… pies to obowiązek na lata. Nie boisz się, że kiedyś będziesz musiała wybierać między nim a… no wiesz… normalnym życiem?

W tej chwili poczułam się jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę. Próbowałam zmienić temat.

– Może chcesz zobaczyć moje zdjęcia z kursu? – zaproponowałam.

Paweł wzruszył ramionami i zaczął przeglądać albumy. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu odezwał się:

– Masz talent… Ale może powinnaś pomyśleć o czymś bardziej praktycznym? Fotografia to nie zawód dla kobiety w Polsce. Moja siostra skończyła prawo i teraz pracuje w kancelarii ojca.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Przypomniały mi się wszystkie rozmowy z Bartkiem o marzeniach i o tym, że trzeba być sobą mimo wszystko.

Po godzinie Paweł zaczął się zbierać.

– Dzięki za kawę… Ale następnym razem może spotkajmy się gdzieś na mieście? Bez psa.

Otworzyłam mu drzwi bez słowa. Fafik patrzył na mnie smutnymi oczami.

Gdy tylko Paweł wyszedł, zadzwoniła mama:

– I jak było?

– Dziwnie… – odpowiedziałam cicho.

Babcia weszła do kuchni i pogładziła mnie po ramieniu.

– Zuzia, pamiętaj: kto nie kocha zwierząt, ten nie kocha ludzi – powiedziała stanowczo.

Wieczorem przyszedł Bartek. Przyniósł mi ulubioną czekoladę i usiadł obok mnie na kanapie.

– Widziałem Pawła jak wychodził… Wyglądał jakby połknął kij od szczotki – zażartował.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Bartek… Czy ja wymagam za dużo? Czy naprawdę tak trudno zaakceptować psa w domu?

Bartek spojrzał mi prosto w oczy.

– Zuza… Ty nigdy nie byłaś zwyczajna. I za to cię lubię najbardziej. Nie zmieniaj się dla nikogo. Nawet jeśli miałabyś zostać sama…

W tej chwili zadzwonił jego telefon. Spojrzał na ekran i pobladł.

– Muszę ci coś powiedzieć… Dostałem powołanie do wojska. Wyjeżdżam za dwa tygodnie do jednostki pod Szczecinem.

Poczułam jakby świat nagle się zatrzymał.

– Ale… przecież dopiero co wróciłeś z praktyk! – wykrztusiłam.

Bartek spuścił głowę.

– Takie życie… Ale będę pisać. I wrócę. Obiecuję.

Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Mama próbowała mnie pocieszać, babcia piekła moje ulubione drożdżówki, a Fafik nie odstępował mnie na krok. Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta zastanawiając się, czy naprawdę jestem skazana na samotność tylko dlatego, że nie chcę rezygnować z siebie?

W dzień wyjazdu Bartka poszłam go odprowadzić na dworzec PKP Toruń Główny. Padał deszcz ze śniegiem, a peron był pełen młodych chłopaków z plecakami i matkami ocierającymi łzy chusteczkami.

Bartek objął mnie mocno.

– Zaczekasz na mnie? – zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam od razu. Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich wszystko to, czego brakowało mi u Pawła: ciepło, troskę i prawdziwą akceptację.

– Zaczekam – wyszeptałam w końcu.

Pociąg ruszył powoli. Stałam jeszcze długo na peronie z Fafikiem przy nodze i łzami spływającymi po policzkach.

Dziś mija pół roku odkąd Bartek wyjechał. Pisze do mnie listy co tydzień. Paweł już nigdy więcej się nie odezwał – podobno znalazł sobie dziewczynę „bez sierści na ubraniach”. Ja zostałam z mamą, babcią i Fafikiem w naszym pachnącym kawą mieszkaniu na Rubinkowie.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę trzeba wybierać między sobą a miłością? Czy kompromis zawsze oznacza rezygnację z własnych wartości? Może właśnie wtedy, gdy zostajemy wierni sobie – los daje nam szansę na prawdziwe szczęście? Co wy o tym myślicie?