Miłość czy krzywda? Gdy pomoc własnemu dziecku staje się przekleństwem – historia matki z Warszawy

– Mamo, tylko tym razem, przysięgam. Oddam ci wszystko do końca miesiąca – głos Michała drżał, a ja czułam, jak moje serce ściska się z bólu. Stał w progu kuchni, mokry od deszczu, z oczami pełnymi desperacji. Znowu. Ile razy już to słyszałam?

Spojrzałam na niego i przez chwilę widziałam małego chłopca, który kiedyś tulił się do mnie po koszmarze. Teraz miał trzydzieści dwa lata, a ja nie potrafiłam przestać go chronić. – Michał, nie wiem, czy to ma jeszcze sens. Przecież ty… – urwałam, bo nie chciałam powiedzieć tego na głos. Że go zawiodłam. Że może to moja wina.

– Mamo, proszę! – przerwał mi gwałtownie. – Wiesz, że szukam pracy. Wiesz, że próbuję! Ale bez tych pieniędzy nie dam rady. Nie zostawiaj mnie teraz.

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam przez okno na szare bloki Warszawy. Deszcz bębnił o parapet, a ja czułam się jak w pułapce. Z jednej strony – matczyna miłość, z drugiej – strach, że ta pomoc tylko pogłębia jego bezradność.

Michał mieszkał ze mną od rozwodu z Martą. Po wszystkim został bez pracy i bez celu. Najpierw myślałam, że to chwilowe – przecież każdy może mieć trudny okres. Ale miesiące zamieniły się w lata. Najpierw prosił o drobne na bilet miesięczny, potem na telefon, potem na ratę kredytu. Zawsze miał wytłumaczenie: „Jeszcze tylko ten miesiąc”, „Jeszcze tylko do wypłaty”.

Moja siostra Basia mówiła: – Anka, musisz postawić granice. On cię wykorzystuje! Ale jak mogłam? To mój syn! Czy matka może odmówić dziecku?

Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz odmówiłam. Michał wrócił późno, był roztrzęsiony. – Nie mam gdzie spać! – krzyczał przez telefon. – Ty naprawdę chcesz mnie wyrzucić na ulicę?

Płakałam całą noc. Następnego dnia wrócił skruszony i obiecał poprawę. Ale potem wszystko zaczynało się od nowa.

Czasem myślę o swoim dzieciństwie. Mój ojciec był surowy, nie pozwalał sobie wejść na głowę. Mama zawsze powtarzała: „Dzieci trzeba kochać, ale nie rozpieszczać”. A ja? Chciałam być inna. Chciałam dać Michałowi wszystko to, czego sama nie miałam – czułość, wsparcie, bezpieczeństwo.

Ale czy to naprawdę była miłość? Czy raczej strach przed samotnością? Przed tym, że jeśli go zostawię samemu sobie, już nigdy nie wróci?

Ostatnio Michał coraz częściej kłóci się ze mną o pieniądze. – Ty nic nie rozumiesz! – wykrzykuje. – Myślisz tylko o sobie! Gdybyś naprawdę mnie kochała, pomogłabyś mi!

A ja czuję się winna. Może rzeczywiście jestem złą matką? Może powinnam zrobić więcej?

W pracy coraz trudniej mi się skupić. Koleżanki pytają: – Anka, co z tobą? Wyglądasz na zmęczoną.

Nie potrafię im powiedzieć prawdy. Że boję się wracać do domu. Że boję się kolejnej rozmowy z Michałem.

W zeszłym tygodniu zadzwoniła do mnie Marta, była żona Michała.

– Aniu, musimy porozmawiać – zaczęła ostrożnie. – Michał dzwoni do mnie po nocach. Prosi o pieniądze. Ja już nie mam siły.

– Ja też nie – wyszeptałam.

– Może powinniśmy mu pomóc inaczej? Może terapia?

Zamilkłam. Terapia? Przecież on nie jest chory! Po prostu ma trudny okres…

Ale potem przypomniałam sobie wszystkie te noce, kiedy czekałam na jego powrót. Wszystkie te rozmowy o przyszłości, które kończyły się kłótnią.

Wieczorem usiadłam z Michałem przy stole.

– Synku… musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie podejrzliwie.

– O czym?

– O nas. O tym, jak żyjemy. O tym, że nie mogę ci już dłużej pomagać w ten sposób.

Zacisnął pięści.

– Czyli co? Wyrzucasz mnie?

– Nie wyrzucam cię. Ale chcę ci pomóc inaczej. Może… może powinieneś porozmawiać z kimś? Z terapeutą?

Wyśmiał mnie.

– Ty naprawdę myślisz, że jestem wariatem?

Poczułam łzy pod powiekami.

– Nie myślę tak… Po prostu chcę ci pomóc.

Wyszedł trzaskając drzwiami.

Siedziałam długo w kuchni, słuchając ciszy przerywanej tylko szumem deszczu za oknem. Czułam się bezradna jak nigdy wcześniej.

Następnego dnia zadzwoniła Basia.

– Anka, musisz być twarda. On musi dorosnąć.

Ale jak być twardą wobec własnego dziecka? Jak przestać pomagać komuś, kogo kochasz najbardziej na świecie?

Od tamtej rozmowy Michał prawie się do mnie nie odzywa. Wychodzi rano i wraca późno w nocy. Czasem słyszę jego kroki na korytarzu i serce mi pęka.

Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była postawić granice wcześniej? A może jeszcze wszystko da się naprawić?

Czasem patrzę na zdjęcia z dzieciństwa Michała i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy można kochać za bardzo?

Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Jak znaleźć równowagę między pomocą a szkodą? Czy matczyna miłość może stać się przekleństwem?